|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Death Metal
Ilość torrentów:
57
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja drugiej płyty z 1997 roku w wykonaniu amerykańskiego GUTTED. Jako bonus CD zawiera również dwie demówki: 'Disease' 1993 i 'Into the Gates of Insanity' 1992. Intensywny, ciężki i miażdżący death metal! GUTTED, the American Death Metal band, has reissued their 1997 material. The album is characterized by its heavy and intense sound typical of US death metal. Furthermore, the CD features both demos: 'Disease' from 1993 and 'Into the Gates of Insanity' from 1992. ..::TRACK-LIST::.. Gutted: 1. Suffer In Exile 04:32 2. In Sickness And In Hell 06:24 3. Silenced 04:33 4. Manitou (Venom cover) 03:04 5. Mask Of Sanity 05:02 Disease Demo 1993: 6. Nailed To The Cross 03:53 7. Bleed 05:32 8. Chopped Up At The Altar 03:46 9. Death Before Dismember 05:59 Into The Gates Of Insanity Demo 1992: 10. Communion 06:32 11. Inner Sanctum 06:24 12. Into The Gates Of Insanity 08:14 13. Comatosed 06:55 14. Death Belch In Bm 00:13 Tracks 1-3 Recorded at RT Audio Garden City MI, January 1995 Tracks 4-5 Recorded at The Noise Chamber, Rockford IL, July 1995 Tracks 6-9 Recorded at RT Audio, January 1993 Tracks 10-14 taken from 1991 demo ..::OBSADA::.. Lead guitar on Tracks 1-3 by Billy Mills Lead guitar on Track 5 by Tony Moreno Lead guitar on Disease demo by Michael Ditch Bass, Vocals, Keyboards - Mark Ditch Drums - Scott Ditch https://www.youtube.com/watch?v=Pcc9dX1R8OM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-14 17:33:16
Rozmiar: 166.98 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja drugiej płyty z 1997 roku w wykonaniu amerykańskiego GUTTED. Jako bonus CD zawiera również dwie demówki: 'Disease' 1993 i 'Into the Gates of Insanity' 1992. Intensywny, ciężki i miażdżący death metal! GUTTED, the American Death Metal band, has reissued their 1997 material. The album is characterized by its heavy and intense sound typical of US death metal. Furthermore, the CD features both demos: 'Disease' from 1993 and 'Into the Gates of Insanity' from 1992. ..::TRACK-LIST::.. Gutted: 1. Suffer In Exile 04:32 2. In Sickness And In Hell 06:24 3. Silenced 04:33 4. Manitou (Venom cover) 03:04 5. Mask Of Sanity 05:02 Disease Demo 1993: 6. Nailed To The Cross 03:53 7. Bleed 05:32 8. Chopped Up At The Altar 03:46 9. Death Before Dismember 05:59 Into The Gates Of Insanity Demo 1992: 10. Communion 06:32 11. Inner Sanctum 06:24 12. Into The Gates Of Insanity 08:14 13. Comatosed 06:55 14. Death Belch In Bm 00:13 Tracks 1-3 Recorded at RT Audio Garden City MI, January 1995 Tracks 4-5 Recorded at The Noise Chamber, Rockford IL, July 1995 Tracks 6-9 Recorded at RT Audio, January 1993 Tracks 10-14 taken from 1991 demo ..::OBSADA::.. Lead guitar on Tracks 1-3 by Billy Mills Lead guitar on Track 5 by Tony Moreno Lead guitar on Disease demo by Michael Ditch Bass, Vocals, Keyboards - Mark Ditch Drums - Scott Ditch https://www.youtube.com/watch?v=Pcc9dX1R8OM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-14 17:30:07
Rozmiar: 536.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. THANATOS – pierwszy holenderski zespół death metalowy, założony w 1984 – celebruje 40. rocznicę swojego powstania jubileuszowym albumem "Four Decades Of Death". Na album składają się nieopublikowane dotąd utwory oraz płyta DVD, zarejestrowana podczas ostatniego występu na żywo zespołu. "Przynosimy Wam zza grobu album z niewydanym materiałem z ostatnich czterdziestu lat oraz świetnym materiałem wideo z naszego ostatniego występu w historii," komentuje założyciel THANATOS, Stephan Gebédi (Hail Of Bullets). "Koncert, który znalazł się na DVD, został zarejestrowany podczas Baroeg Open Air w naszym rodzinnym mieście Rotterdam 10 września 2022. Dla 8000 osób obecnych na koncercie, wykonaliśmy z naszych wczesnych dni, aż po ostatni album «Violent Death Rituals». To pośmiertne uczczenie naszej 40. rocznicy. Wydanie tego rzadkiego, niewydanego wcześniej materiału na CD i winylu, oraz wspomnianego koncertu na płycie DVD, to świetny sposób na zakończenie naszej przygody lub, mówiąc bardziej dosadnie, na wbicie ostatniego gwoździa do naszej trumny!” "Four Decades Of Death" ukaże się na płycie CD, LP (do obu formatów dołączona została bonusowa płyta DVD) oraz cyfrowo. Okładkę albumu narysował Toni Hietomaa. THANATOS - the first extreme metal band to emerge from the Netherlands and one of the oldest death metal bands in the world (dating back to 1984) - celebrates its 40th year of existence with a post-mortem anniversary album, "Four Decades Of Death". The album consists of previously unreleased songs and a bonus DVD (included with the CD & LP release), which captures, on a multi-cam recording, the band's last live show from 2022. "From beyond the grave we bring you this album with unreleased stuff from the past four decades plus a cool live registration of our last show ever," comments THANATOS's founder, Stephan Gebédi (Hail Of Bullets). "Filmed at the Baroeg Open Air festival in our hometown Rotterdam on September 10th 2022, the band played songs ranging from the early demo days to our final album «Violent Death Rituals» in front of about 8000 people. This is a posthumous celebration of our 40th anniversary. Releasing this rare, unreleased stuff on CD/vinyl and our final show on DVD feels like a great way to end things or, to put it more bluntly, put the last nail in our coffin!" "Four Decades Of Death" will be released in CD, LP (both formats to include the bonus DVD) and digital. The cover artwork was drawn by Toni Hietomaa. ..::TRACK-LIST::.. 1. A-Thanasia (2021 remake, originally recorded in 1989) 2. Putrid Existence (2021 remake, originally written in 1988) 3. Thou Shalt Rot (2021 remake, originally recorded in 2000) 4 Tied Up, Sliced Up (2021 new vocals, original recording 1992) 5. Violent Death Rituals (2018 studio demo) 6. Corporate Indoctrination (2018 studio demo) 7. The Silent War (2018 studio demo) 8. They Feed On Fear (2006 studio demo) 9. Destruction. Chaos. Creation. (2006 studio demo) 10. Justified Genocide (2006 studio demo) 11. March of The Infidels (2006 studio demo) 12. Unholy Predators (2023 version feat. Michelle Nocon) https://www.youtube.com/watch?v=cqCcruLUid0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-12 11:36:58
Rozmiar: 121.39 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. THANATOS – pierwszy holenderski zespół death metalowy, założony w 1984 – celebruje 40. rocznicę swojego powstania jubileuszowym albumem "Four Decades Of Death". Na album składają się nieopublikowane dotąd utwory oraz płyta DVD, zarejestrowana podczas ostatniego występu na żywo zespołu. "Przynosimy Wam zza grobu album z niewydanym materiałem z ostatnich czterdziestu lat oraz świetnym materiałem wideo z naszego ostatniego występu w historii," komentuje założyciel THANATOS, Stephan Gebédi (Hail Of Bullets). "Koncert, który znalazł się na DVD, został zarejestrowany podczas Baroeg Open Air w naszym rodzinnym mieście Rotterdam 10 września 2022. Dla 8000 osób obecnych na koncercie, wykonaliśmy z naszych wczesnych dni, aż po ostatni album «Violent Death Rituals». To pośmiertne uczczenie naszej 40. rocznicy. Wydanie tego rzadkiego, niewydanego wcześniej materiału na CD i winylu, oraz wspomnianego koncertu na płycie DVD, to świetny sposób na zakończenie naszej przygody lub, mówiąc bardziej dosadnie, na wbicie ostatniego gwoździa do naszej trumny!” "Four Decades Of Death" ukaże się na płycie CD, LP (do obu formatów dołączona została bonusowa płyta DVD) oraz cyfrowo. Okładkę albumu narysował Toni Hietomaa. THANATOS - the first extreme metal band to emerge from the Netherlands and one of the oldest death metal bands in the world (dating back to 1984) - celebrates its 40th year of existence with a post-mortem anniversary album, "Four Decades Of Death". The album consists of previously unreleased songs and a bonus DVD (included with the CD & LP release), which captures, on a multi-cam recording, the band's last live show from 2022. "From beyond the grave we bring you this album with unreleased stuff from the past four decades plus a cool live registration of our last show ever," comments THANATOS's founder, Stephan Gebédi (Hail Of Bullets). "Filmed at the Baroeg Open Air festival in our hometown Rotterdam on September 10th 2022, the band played songs ranging from the early demo days to our final album «Violent Death Rituals» in front of about 8000 people. This is a posthumous celebration of our 40th anniversary. Releasing this rare, unreleased stuff on CD/vinyl and our final show on DVD feels like a great way to end things or, to put it more bluntly, put the last nail in our coffin!" "Four Decades Of Death" will be released in CD, LP (both formats to include the bonus DVD) and digital. The cover artwork was drawn by Toni Hietomaa. ..::TRACK-LIST::.. 1. A-Thanasia (2021 remake, originally recorded in 1989) 2. Putrid Existence (2021 remake, originally written in 1988) 3. Thou Shalt Rot (2021 remake, originally recorded in 2000) 4 Tied Up, Sliced Up (2021 new vocals, original recording 1992) 5. Violent Death Rituals (2018 studio demo) 6. Corporate Indoctrination (2018 studio demo) 7. The Silent War (2018 studio demo) 8. They Feed On Fear (2006 studio demo) 9. Destruction. Chaos. Creation. (2006 studio demo) 10. Justified Genocide (2006 studio demo) 11. March of The Infidels (2006 studio demo) 12. Unholy Predators (2023 version feat. Michelle Nocon) https://www.youtube.com/watch?v=cqCcruLUid0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-12 11:33:31
Rozmiar: 409.54 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Krótko mówiąc, 'The Archaic Sanctuary' to triumf! Od kompozycji po atmosferę, to rzadki album, który wyróżnia się niemal pod każdym względem. Zdolność zespołu do łączenia stęchłego otoczenia z niespokojnymi, nerwowymi riffami przypomina mi Throneum lub Mystifier , ale Invocation jest po prostu o stopień wyżej od nich. Tutaj riffy są mocniejsze, utwory są bardziej zwarte, efekt jest po prostu urzekający. To jest album, do którego będę wracał przez długi czas. It was but the early autumn of 2018 when Invocation released The Mastery of the Unseen EP through Iron Bonehead. Although only two songs, The Mastery of the Unseen was presciently titled, for the Chilean power-trio made masterful strides since their debut CDR in 2016 and the extremely promising Seance Part. I demo released later that year. Exhibiting the same sulfurous energy as the first works but now displaying a uniquely feral poise, that two-song salvo set the stage for yet another presciently titled work in early 2020: Attunement to Death, again released by Iron Bonehead. Indeed with this mini-album did Invocation reach a hellish harmony with their classic South American diabolism, but on Attunement to Death did they imbue it with an ever-deeper - and ever-more-unique - aspect that bountifully displayed their authentic grounding in the occult. At long last, nearly a decade after their formation, Invocation unleash their full-length debut: The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures). Upon first blush, thankfully, very little has changed in the Chileans' sound; restless, roiling, and most definitely RIPPING, their teeth-gnashing gnarliness is squarely situated between black metal and death metal, with no compromise nor fence-sitting to be found. But, where the mini-length predecessor saw the trio exhibiting confidence to spare, The Archaic Sanctuary utterly EXPLODES with it. Tight yet loose, wild yet locked-in, primitive constructions played with flowing finesse - Invocation's songwriting and execution have mostly stayed the same but somehow grown to enviable proportions, punishing mind and body with oft-overwhelming and yet always-mesmerizing METAL brewed in the cauldrons of the ancient and occult. No more but definitely no less, this is exactly the sort of debut album Invocation needed to deliver: canvassing past, present, and future and fittingly framing it with another gritty analog recording rich with sulfurous fire and sepulchral echoes. It was only a matter of time before Chile's Invocation delivered a debut album to capitalize on the massive potential they displayed on their short-lengths. With The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures), they now can enter the hallowed ranks of fellow cult countrymen Unaussprechlichen Kulten, Force of Darkness, Slaughtbbath, and the sorely missed Hades Archer for standard-bearers of classic South American madness. Reviews: "Simply put, The Archaic Sanctuary is a triumph. From the compositions to the performances to the atmosphere, this is the rare album that excels in almost every way. The band’s knack for combining a musty ambiance with restless riffing reminds me of Throneum or Mystifier, yet Invocation just feel a notch above both them and almost everything else in the style. Here, the riffs are stronger, the songs are more focused, and the overall effect is simply captivating. As a result, The Archaic Sanctuary is a record I’d heartily recommend to any fan of extreme metal, regardless of how often you tread the types of shadowy underworlds that this record creates. For me, Invocation is a band to watch, and this is an album I’ll be revisiting for a long time to come." 4,5/5 www.angrymetalguy.com/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures-review/ The Archaic Sanctuary is an outstanding debut that establishes Invocation as a force to be reckoned with. Ceremonial black/death as unrelenting as it is catchy. While the final track may feel a bit underwhelming compared to the rest of the album, the entire record is a solid effort that brings comparisons to Grave Miasma and Abhorior. Absolutely recommended. Rating: 9/10 metalbite.com/album/58835/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures "A supreme gem of obscure Chilean Death Metal might. Atmospheric, direct, savage, unholy and crushing. All of the true spirit of the genre is alive and well on this diabolical record that savagely dominates all in its path but with plentiful dynamics to keep things fresh. A near-perfect example of how Death Metal should be…" 8,5/10 First review by Nattskog - Jørgen Sven Kirby nattskog.wordpress.com/2024/08/03/album-review-invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures/ "Robed in the primal smoke and gore of their enduring ritual I’d found the immersive value of ‘The Archaic Sanctuary (Ritual Body Posture)‘ could reach intoxicating levels, a trance induced by the tremors of grotesque sound design and expert riffcraft. While I’d suggest Invocation’s muse is of a very specific niche tradition the appeal of there work should be obvious enough for any fan of cavernous, diabolically aggressive death metal and despite how simple its overall effect might be at face value this is not a thoughtless bestial purge for those willing to stab both hands into the murk and follow along. A high recommendation." 8,2/10 Mystification Zine - ex-Grizzly Butts mystificationzine.com/2024/09/16/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures-2024-review/ “The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures)” de Invocation es una primera piedra solida de larga duración en su carrera, buenos ritmos y momentos que evocan maldad y potencia. Un disco bien hecho. Puntuación: 8,5/10 Reseña en Español por Metallerium Webzine www.metallerium.com/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures-2024 credits released September 20, 2024 “The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures)” Album 2024 released via Iron Bonehead Productions ..::TRACK-LIST::.. 1. Ecstatic Trance 03:48 2. The Serpent of Faardal 03:30 3. Opium Thebiacum (Somniferum) 03:54 4. Metamorphosis 04:07 5. Horn of Colima 03:56 6. The Psicopompos 04:17 7. Venus of Laussel 04:51 8. Hypnosis 05:36 ..::OBSADA::.. Sense of Clairvoyance - Bass Sense of Clairaudience - Drums Sense of Premonition - Guitars, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=1IESMOyM8es SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-10 18:52:03
Rozmiar: 82.79 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Krótko mówiąc, 'The Archaic Sanctuary' to triumf! Od kompozycji po atmosferę, to rzadki album, który wyróżnia się niemal pod każdym względem. Zdolność zespołu do łączenia stęchłego otoczenia z niespokojnymi, nerwowymi riffami przypomina mi Throneum lub Mystifier , ale Invocation jest po prostu o stopień wyżej od nich. Tutaj riffy są mocniejsze, utwory są bardziej zwarte, efekt jest po prostu urzekający. To jest album, do którego będę wracał przez długi czas. It was but the early autumn of 2018 when Invocation released The Mastery of the Unseen EP through Iron Bonehead. Although only two songs, The Mastery of the Unseen was presciently titled, for the Chilean power-trio made masterful strides since their debut CDR in 2016 and the extremely promising Seance Part. I demo released later that year. Exhibiting the same sulfurous energy as the first works but now displaying a uniquely feral poise, that two-song salvo set the stage for yet another presciently titled work in early 2020: Attunement to Death, again released by Iron Bonehead. Indeed with this mini-album did Invocation reach a hellish harmony with their classic South American diabolism, but on Attunement to Death did they imbue it with an ever-deeper - and ever-more-unique - aspect that bountifully displayed their authentic grounding in the occult. At long last, nearly a decade after their formation, Invocation unleash their full-length debut: The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures). Upon first blush, thankfully, very little has changed in the Chileans' sound; restless, roiling, and most definitely RIPPING, their teeth-gnashing gnarliness is squarely situated between black metal and death metal, with no compromise nor fence-sitting to be found. But, where the mini-length predecessor saw the trio exhibiting confidence to spare, The Archaic Sanctuary utterly EXPLODES with it. Tight yet loose, wild yet locked-in, primitive constructions played with flowing finesse - Invocation's songwriting and execution have mostly stayed the same but somehow grown to enviable proportions, punishing mind and body with oft-overwhelming and yet always-mesmerizing METAL brewed in the cauldrons of the ancient and occult. No more but definitely no less, this is exactly the sort of debut album Invocation needed to deliver: canvassing past, present, and future and fittingly framing it with another gritty analog recording rich with sulfurous fire and sepulchral echoes. It was only a matter of time before Chile's Invocation delivered a debut album to capitalize on the massive potential they displayed on their short-lengths. With The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures), they now can enter the hallowed ranks of fellow cult countrymen Unaussprechlichen Kulten, Force of Darkness, Slaughtbbath, and the sorely missed Hades Archer for standard-bearers of classic South American madness. Reviews: "Simply put, The Archaic Sanctuary is a triumph. From the compositions to the performances to the atmosphere, this is the rare album that excels in almost every way. The band’s knack for combining a musty ambiance with restless riffing reminds me of Throneum or Mystifier, yet Invocation just feel a notch above both them and almost everything else in the style. Here, the riffs are stronger, the songs are more focused, and the overall effect is simply captivating. As a result, The Archaic Sanctuary is a record I’d heartily recommend to any fan of extreme metal, regardless of how often you tread the types of shadowy underworlds that this record creates. For me, Invocation is a band to watch, and this is an album I’ll be revisiting for a long time to come." 4,5/5 www.angrymetalguy.com/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures-review/ The Archaic Sanctuary is an outstanding debut that establishes Invocation as a force to be reckoned with. Ceremonial black/death as unrelenting as it is catchy. While the final track may feel a bit underwhelming compared to the rest of the album, the entire record is a solid effort that brings comparisons to Grave Miasma and Abhorior. Absolutely recommended. Rating: 9/10 metalbite.com/album/58835/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures "A supreme gem of obscure Chilean Death Metal might. Atmospheric, direct, savage, unholy and crushing. All of the true spirit of the genre is alive and well on this diabolical record that savagely dominates all in its path but with plentiful dynamics to keep things fresh. A near-perfect example of how Death Metal should be…" 8,5/10 First review by Nattskog - Jørgen Sven Kirby nattskog.wordpress.com/2024/08/03/album-review-invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures/ "Robed in the primal smoke and gore of their enduring ritual I’d found the immersive value of ‘The Archaic Sanctuary (Ritual Body Posture)‘ could reach intoxicating levels, a trance induced by the tremors of grotesque sound design and expert riffcraft. While I’d suggest Invocation’s muse is of a very specific niche tradition the appeal of there work should be obvious enough for any fan of cavernous, diabolically aggressive death metal and despite how simple its overall effect might be at face value this is not a thoughtless bestial purge for those willing to stab both hands into the murk and follow along. A high recommendation." 8,2/10 Mystification Zine - ex-Grizzly Butts mystificationzine.com/2024/09/16/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures-2024-review/ “The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures)” de Invocation es una primera piedra solida de larga duración en su carrera, buenos ritmos y momentos que evocan maldad y potencia. Un disco bien hecho. Puntuación: 8,5/10 Reseña en Español por Metallerium Webzine www.metallerium.com/invocation-the-archaic-sanctuary-ritual-body-postures-2024 credits released September 20, 2024 “The Archaic Sanctuary (Ritual Body Postures)” Album 2024 released via Iron Bonehead Productions ..::TRACK-LIST::.. 1. Ecstatic Trance 03:48 2. The Serpent of Faardal 03:30 3. Opium Thebiacum (Somniferum) 03:54 4. Metamorphosis 04:07 5. Horn of Colima 03:56 6. The Psicopompos 04:17 7. Venus of Laussel 04:51 8. Hypnosis 05:36 ..::OBSADA::.. Sense of Clairvoyance - Bass Sense of Clairaudience - Drums Sense of Premonition - Guitars, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=1IESMOyM8es SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-10 18:48:15
Rozmiar: 255.52 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nazwa jakby znajoma, ale grzebiąc w pamięci nie mogłem sobie przypomnieć, czy miałem już aby przyjemność obcowania z muzyką Obsidian Mantra. Dopiero użycie kejosowej lupki na stronie wyjaśniło mi, że nie miałem. I że najwyższa pora przyjmować coś na pamięć. Tak więc „As We All Will” jest moim pierwszym kontaktem z muzyką Wielkopolan i mimo, że zabierałem się za ten krążek dość długo, wrażenia są bardzo spoko. W dyskografii zespołu jest to już album numer trzy, a do tego w tym roku stuknęła im dekada istnienia. No najwyraźniej promocja kulała, skoro do tej pory nawet u nas z nazwą Obsidian Mantra wyskakiwały zaledwie cztery rekordy w wyszukiwarce. Ale przejdźmy do muzyki. Obsidian Mantra zajmuje się death metalem, o technicznym i połamanym zacięciu. Równocześnie w ich muzyce sporo jest brutalności, ale też przestrzeni. Przez to wszystko pierwszym zespołem, jaki przyszedł mi na myśl po kontakcie z „As We All Will” był Masachist. Myślę, że może to być jakiś klucz naprowadzający dla tych, którzy muszą mieć podaną na talerzu konkretną nazwę, inspirację lub wskazówkę. I jeśli o mnie chodzi – Obsidian Mantra przypomina mi Masachist z tych lepszych albumów (czyli przede wszystkim debiut). Z innych szyldów rzekłbym, że tu i tam przebija się Hate Eternal, może nawet późny Morbid Angel. Ale też słychać, że zespół bardzo stara się uciec od szufladkowania i to się chwali. I co więcej – całkiem nieźle im to wychodzi, bo trudno było mi wskazać nawet i te wymienione zespoły. Całość brzmi dobrze, całkiem świeżo i może nawet dość „nowocześnie”, przy czym ten ostatni przymiotnik nie ma w tym przypadku pejoratywnego zabarwienia. Uwierzcie mi, gdyby Obsidian Mantra zaczęła lalusiować w którymś aspekcie, od razu bym im to wytknął. A tutaj nie za bardzo mam się do czego przyczepić. I choć może nie do końca jest to mój typ death metalu, to naprawdę doceniam ten krążek. Zespół potrafi tak skomponować swoje numery, że po prostu dobrze się tego słucha – czuć tutaj całkiem brutalny groove, a przy tym zaawansowanie techniczne tego zespołu. Do tego doskonale wyważyli czas trwania tej płyty. Pół godziny z hakiem – dla mnie idealnie i myślę, że jest to jeden z nieoczywistych argumentów, które przemawiają za „As We All Will”. Przynajmniej w moim przypadku. A okładka jest tak nieoczywista i frapująca, że daję im za to kolejnego plusika. Zepsuliby to wszystko gdyby postawili na jakiś komputerowy koszmarek. Mam więc pewność, że po wielokrotnej sesji z Obsidian Mantra nie będę miał już problemów z przypomnieniem sobie, co to była za muzyka. Szczególnie, że to krążek do którego będę wracał z przyjemnością. Może nie tak często jak do kilku innych płyt wydanych w tym roku, ale jednak. Oracle Wielkopolska grupa Obsidian Mantra w ciągu dziesięciu lat działalności wciąż przechodziła zmiany, a jej styl nie przestawał ewoluować. Zanosiło się na to, że również trzeci album formacji nie będzie kopią poprzedniego - wydanego w 2020 r. "Minds Led Astray". Precyzyjnie wymierzony cios w postaci "Cult of Depression" - singla zapowiadającego "As We All Will" - odejścia od death metalu oczywiście nie zwiastował, ale przedstawiał kolejną metamorfozę i nowe elementy w grze kapeli. Trzon zespołu nadal stanowią Kacper Kajzderski i Mateusz Witan, którym konkretne instrumenty zdają się nie być przypisane na stałe. Pierwszy z nich, wokalista, z gitarzysty stopniowo stał się basistą. Drugi zaskoczył bardziej. Przejście po dwóch albumach z perkusji na gitarę należy do mało spodziewanych przekwalifikowań. Za zestawem tymczasem zastąpił go nowy członek grupy - Mateusz Wróbel. Żeby zaobserwować więcej zmian, przydają się ciągoty do statystyki. Na "As We All Will" znalazło się osiem utworów trwających razem niecałe 31 minut. Nie tylko jest mu więc bliżej czasowo do debiutanckiego minialbumu "Burden Brought by Whispers", niż do dwóch pozycji pomiędzy, ale też wyraźnie zmalała średnia długość kompozycji. Dawniej przekraczała sześć minut, teraz nie osiąga nawet czterech. Jest najniższa w płytowym dorobku zespołu, mimo że, w przeciwieństwie do "Minds Led Astray", nie ma tu krótkich interludiów. Takie różnice mogłyby być nieistotne, ale w tym przypadku zdają się mieć spory związek ze stylem muzycznym. We wcześniejszej twórczości zespołu dość łatwo dawało się wyczuć wpływy progresywnego metalu, technicznego death metalu, groove metalu, doom metalu i post-metalu. Na "As We All Will" takich skłonności do poszukiwań grupa się prawie całkowicie wyzbyła. Nazywanie tego rewolucją byłoby przesadą. To raczej uproszczenie i intensyfikacja, które zespół stopniowo wprowadzał od lat. Sporadyczny czysty śpiew zanikł już na "Minds Led Astray" - pozostał growling. Teraz coś podobnego spotkało warstwę instrumentalną - spokojne, nastrojowe fragmenty do reszty odeszły w zapomnienie. Muzycy wciąż nie przejawiają ciągot do solówek ani do znacznego wykorzystywania melodii, ale obecnie można też mówić o przewadze gitary rytmicznej nad prowadzącą. W zespole wyraźny staje się brak twórcy ciekawych riffów, któremu przeczyć próbują chyba tylko "Who Will Become a Murderer" i "Condemned to Oppression". Aktualny gitarzysta gra przede wszystkim dość nisko, raczej nowocześnie, z umiarkowanymi zapędami djentowymi, ale niekoniecznie finezyjnie. Zmiana perkusisty jest jednak jeszcze bardziej słyszalna. To głównie za sprawą jego i wokalisty styl grupy przesunął się mocniej w zakres death metalu. Partie Mateusza Wróbla są często szybkie i gęste, czego najlepszy przykład stanowi "Cult of Depression". Zespół śmiało zahacza też zresztą o blackened death metal - przede wszystkim w mocarnym "What Is Not, Is Not", ale też m.in. w dusznym "Slave Without a Master". Brutalne, metalowe brzmienie wspiera odpowiedzialny za miksy i mastering Filip Hałucha. Przed jego wyborem zespół pewnie dokładnie przemyślał, jaki efekt chce osiągnąć. Wspomniane we wstępie świeżo wprowadzone elementy stylu okazały się mało znaczące. Jeśli coś na "As We All Will" mimo wszystko można uznać za nowość, a nie tylko za zmianę proporcji, są to wpływy industrialu. Słychać je lekko w "Weavers of Misery", ale najmocniej w "Cult of Depression", w którym na pierwszy plan wychodzi prosty, rytmiczny motyw syntezatorowy. Podobnie - nawet trochę za bardzo - skonstruowana zagrywka, tylko już na gitarze, pojawia się następnie w "Sowers of Discord". Wypada przyznać, że Kacper Kajzderski głosowo też próbuje urozmaiceń, jednak udział tych dodatków w całości materiału jest prawie pomijalny. W "Chaos Will Consume Us All" ucieka od banału, przeciągając sylaby. W "Weavers of Misery" wokal jest dla odmiany trochę cofnięty w tło i może się kojarzyć z partiami z "Shield of Disbelief" z poprzedniego długograja. Nowszy utwór w większym stopniu wyróżnia się podniosłością i mocą w refrenie - pod tym względem przypomina fragmenty "Entering the Inner Shade" z albumu "Existential Gravity". Kompozycja pewnie wielu słuchaczom przypadnie do gustu. Można jej tylko zarzucić, że za wcześnie się kończy, podobnie jak "Cult of Depression" zbyt gwałtownie się urywa. Dla porównania: najlepiej dopracowaną kulminację ma chyba "Slave Without a Master", przy czym buduje ją tylko jeden instrument, a reszta w tym czasie niezmiennie gra swoje. Część kawałków, np. energiczny "Who Will Become a Murderer" i "Chaos Will Consume Us All", można ocenić po prostu jako dobre. W sumie zespół jako reprezentant death metalu odwala na "As We All Will" niezłą robotę. Materiał brzmi naprawdę solidnie. Niestety zarówno utworom, jak i całemu albumowi, brakuje jeszcze trochę dramaturgii, a poza tym trudno jest mi się pozbyć odczucia, które nie towarzyszyło mi podczas przesłuchiwania wcześniejszych dzieł kapeli - że to wszystko już gdzieś, kiedyś było, w wykonaniu innych grup z Behemothem i Hate na czele, z bardziej znanych formacji z polskiego podwórka. Naszło mnie też wrażenie, że nawet skromna oprawa graficzna w pewnym stopniu zainspirowana została typową dla tych rejonów muzycznych stylistyką. Owszem, jest dobra, tylko tym razem oparta na ponurych, czarno-białych zdjęciach, w przeciwieństwie do barwnych rysunków zdobiących wcześniejszy dorobek zespołu. Mam problem z oceną albumu. Dawniej odnośnie muzyki Obsidian Mantra można było mówić o lekko eksperymentalnym podejściu. Z latami jest go coraz mniej. Odczuwam z tego powodu zawód. Z drugiej strony dostrzegam jednak, że zespół stał się dobrą kapelą deathmetalową z blackową domieszką i chyba się w tej stylistyce odnajduje. Jeśli zamierza przy niej pozostać, mam nadzieję, że nie przestanie się rozwijać. Kierunek ani wykonanie nie są złe, ale wolałbym usłyszeć na "As We All Will" coś ciekawszego. Filozoficznie mogę przyjąć, że te brakujące elementy tam były, ale zostały usunięte - i dlatego ten warty uwagi album trwa tylko rozczarowujące pół godziny. Krasnal Adamu Łapię w ręce nową płytę Obsidian Mantra i uderza we mnie przemijanie czasu. To już cztery lata! Cztery lata temu po raz pierwszy usłyszałem ten zespół i opisałem swe doznania w recenzji Minds Lay Astray. Czas naprawdę za szybko mija… Są tego jednak pozytywy i jest to właśnie iluzja małej przerwy i okresu oczekiwania na kolejne dzieło. Album ten został zatytułowany As We All Will i został wydany 27 września z logo wytwórni Via Nocturna. Wiele sobie obiecywałem po tym albumie, Minds Lay Astray otwierał zespołowi szeroki wachlarz rozwoju i praktycznie brak ograniczeń gatunkowych. Narobiłem sobie przez to apetytu i wyobrażałem, najlepszy według mnie kierunek dla zespołu. Jak się okazało, było to naiwne myślenie i spowodowało spory zawód, no ale po kolei… Okładka płyty obiecywała wiele, zdjęcie autorstwa Pilar Martinez swą tajemniczością i klimatem pokierowała me myśli ku obietnicom albumu silnie zainfekowanego atmosferą i pojawiającym się fragmentarycznie na poprzednim krążku post metalem. Już singlowy Cult of Depression pokazał, że panowie mają nieco inne wizje siebie niż te wyimaginowane przeze mnie, ale się nie łamałem – wszak jeden utwór płyty nie robi. Zasiadając do pierwszego odsłuchu byłem nastawiony pozytywnie. Nastawienie to zostało złamane gdzieś przy czwartym utworze, gdy byłem już pewny, że muzycy nie mają zamiaru zwalniać, a całość leci torem kompozycji singlowej. Nie dosłuchałem do końca. Dwa następne odsłuchy skończyły się podobnie. Z upływem czasu trwania płyty traciłem nią zainteresowanie i dopiero siadając do recenzji „łyknąłem” całość, co trochę złagodziło wcześniejsze zniechęcenie, ale też diametralnie nie zmieniło odczucia. Dobrze rokujący, ambitny Obsidian Mantra na nowym krążku skierował się w stronę muzyki bardziej zbitej, koncertowej i co za tym idzie – niestety przewidywalnej. Utwory zbudowane są na podobnym patencie, gdzie nieraz skoczne, rwane riffy mieszają się z blastami i dysharmoniami (czasami trochę po decapitatedowemu). Najgorsze jest w tym wszystkim to, że wszystkie te składowe są wymieszane w taki sposób, że utwory nie są rzeźnickie czy „przebojowe” w death metalowym tego słowa znaczeniu. Odbieram je jako nijakie, utrzymane gdzieś pośrodku i przez to niewyróżniające się z tłumu. Dodatkowo całą tą nijakość uwypuklają wokale, które zamiast pociągnąć utwory do przodu „atakują” jednostajnością i bliźniaczym niemal w każdym utworze układem sylab w wersach. Zespół ma warsztat, zespół się stara, ale mnie to nie niesie, nie porywa, nie uwodzi. Zamiast tego atakuje wtórnością. Było trochę takiego grania w kraju, przytoczę dla przykładu świetny Anaclasis zespołu Hate. Na tej płycie warszawiacy pokazali jak mieszać death metal z chwytliwością w sposób skuteczny, optymalny i jak widać niedościgniony, a było to niemal dwadzieścia lat temu. Nie wiem, na ile Obsidian padł ofiarą moich oczekiwań, a na ile faktycznie nie trafił z płytą w czas i miejsce. Obserwując social media widzę, że płyta jakiś feedback ma, więc jest trochę ludzi, którym to granie przypadło do gustu. Nie wątpię, że gdyby to była pierwsza płyta zespołu, którą usłyszałem, to dałbym muzykom kredyt zaufania, ale powiem szczerze – nie jest to muzyka, jaką mam chęć słuchać w 2024 roku i obawiam się też, że takim graniem nie da się podbić sceny, która mogła zostać podbita przy podejmowaniu kilku innych, muzycznych decyzji. Nie powiem tu też, że trio jest zespołem złym, będę nadal obserwował jego ruchy i czekał na rozwój zdarzeń, licząc na płytę, która mnie zmiecie z planszy. Brzeźnicki Istniejący od 2014 roku Obsidian Mantra to zespół który ma wszelkie predyspozycje i pewnie jeszcze większe ambicje, by zajmować coraz to wyższe miejsca na plakatach metalowych imprez. Wielkopolskie trio przed kilkoma tygodniami wydało swój trzeci długogrający krążek „As We All Will”, album różniący się od wcześniejszych dokonań formacji. Czy ta płyta ma szansę umocnić ich pozycje na rodzimej scenie, a jednocześnie spodobać się nowej grupie słuchaczy? Postanowiłem to sprawdzić. Z okładki płyty spogląda na nas skrywająca się za płóciennym całunem postać, kościstymi palcami dotykająca twarzy. Surowe czarno-białe zdjęcie autorstwa Hiszpańskiej artystki Pilar Martínez, z którego dosłownie zionie chłód i aura niepokoju, robi piorunujące wrażenie. Jeżeli znacie poprzednie wydawnictwa Obsidian Mantra, a nie słuchaliście jeszcze nowego krążka, to właśnie szata graficzna „As We All Will” może sugerować w jaką stronę postanowiło zawędrować trio w roku 2024. Wszelkie bardziej „przystępne” formy metalu i smaczki, jakie pojawiały się na poprzednich wydawnictwach, zostały usunięte tak samo jak kolory z okładki płyty. Z trudem można wychwycić jakiekolwiek progresywne czy post-metalowe wstawki, nie uświadczymy też rozbudowanych przerywników. W tej kwestii „As We All Will” jest bezkompromisowe. Mam wrażenie, że nagrywając „As We All Will” , formacja zebrała swój dotychczasowy dorobek i wcisnęła go do przysłowiowego młynka. Po zmieleniu odseparowała to na czym konkretnie im zależało, a całą resztę odłożyła na półkę (Mam szczerą nadzieję, że kiedyś po ten słój “resztek” jeszcze sięgnie!). Otrzymany gęsty death metal doprawiła szczyptą blacku, a dla pewności całość jeszcze raz ubiła. 30 minut muzyki, 8 kompozycji to właśnie to co dostajemy. Zespół postawił praktycznie wszystko na kartę death metalu z domieszką blacku. Kompozycje są znacznie krótsze i pełne groove’u. As We All Will” zostało stworzone i nagrane wręcz z matematyczną precyzją i dla każdego kto kocha takie bezkompromisowe granie będzie to pozycja idealna. Można wręcz powiedzieć że Obsidian Mantra Anno Domini 2024 to kompletnie inny zespół. I tak trochę jest… w stosunku do wydanego przed czterema laty “Minds Led Astray” doszło do roszad i przetasowań w składzie. Mariusz Witan perkusję zamienił na gitarę. W jego miejsca, za garami zasiadł Mateusz Wróbel. Wokalista i basista Kaceper Kajzderski, który na wcześniejszych wydawnictwach grywał na gitarze, definitywnie pożegnał się z tą funkcją. Wydaje się, że przez ten zabieg zespół jeszcze mocniej odciął się od starych nawyków i uzyskał to na czym mu zależało – zmianę i radykalizację brzmienia. To co w dużej mierze pozostaje po staremu to growle, które dalej stanowią siłę napędową utworów. Od strony lirycznej trzeci długogrający krążek formacji z Wielkopolski to portret jednostki w sidłach współczesnego bezdusznego świata. Gdy zagłębimy się w teksty zderzymy się z całym wachlarzem ciężkich i mrocznych tematów. Mowa tu o pierwotnych instynktach, nałogach, depresji czy poczuciu, że w dzisiejszych czasach w wielu przypadkach jesteśmy tylko nic nieznaczącymi trybikami w nastawionych na zysk korporacyjnych machinach. Całość trzyma się kupy i ładnie koresponduje z muzyką. Na uwagę zasługuje też świetna produkcja albumu. Jak możemy przeczytać na bandcampie grupy, za mix i mastering odpowiada Filip Hałucha, który do granic możliwości podkręcił techniczne aspekty płyty. „As We All Will” jako całość wypada spójnie… no właśnie. Można powiedzieć, że zbyt spójnie. Osobiście trudno mi znaleźć kompozycje która odbiegałaby od reszty (zarówno na plus jak i na minus). Trzeci album wydaje się mieć wszystko – pomysł, wykonanie … jednak w moim odczuciu brakuje mu tego “czegoś” co odróżniłoby go na tle konkurencji. I właśnie dla osób które z death metalem mają styczność raz na jakiś czas (jak Ja) może to być powodem, dla którego płyta po prostu się nie przebije. Mimo to , jestem przekonany, że „As We All Will” znajdzie szereg zwolenników wśród entuzjastów death metalowych brzmień i dzięki temu zespół umocni swoją pozycję właśnie w tych kręgach. Jestem w stanie zrozumieć kierunek w jakim powędrowało trio na swoim trzecim długogrającym krążku. Co więcej, szanuję taką decyzje oraz konsekwencję w jej wdrożeniu. Podążając tą ścieżką Obsidian Mantra oddaliła się jednak od form metalu które są dla mnie szczególnie interesujące. Intensyfikacja brzmienia jakie dostajemy, dla części fanów będzie stanowiła niewątpliwą zaletę i to właśnie oni będą czerpać z albumu największą przyjemność. Cała reszta zawsze może wrócić do poprzednich wydawnictw Obsidian Mantra lub po prostu czekać na kolejny album… kto wie w jaką stronę zdecyduje się pójść grupa. Niemniej jednak warto sięgnąć po „As We All Will”, bo to kawał solidnej pracy, który należy docenić! Grzegorz Bohosiewicz OBSIDIAN MANTRA’s third full-length album, "As We All Will", marks a distinct evolution in the band's unique take on atmospheric, groove-centric death metal. Across eight dense and dynamic tracks, the band expands their sound, weaving aggression and uncompromising heaviness with dissonance while delving deeper into the inhospitable landscapes they've always navigated. This time, the death metal grooves make more space for bursts of unrelenting blastbeats, while black metal influences emerge in stark, minimalist sections. An experimental, dissonant approach to melody brings an edge to the compositions, enhancing the tension and atmosphere that the band is known for. Lyrically, "As We All Will" confronts the existential realities of human existence. It explores the inevitability of suffering, the universality of fear and weakness, and the necessity of facing the vast, indifferent universe as an individual and overcoming oneself. OBSIDIAN MANTRA delivers a haunting and thought-provoking meditation on the dark aspects of humanity, further developing their sound and identity while following their own path. ..::TRACK-LIST::.. 1. What Is Not, Is Not 04:09 2. Cult of Depression 03:51 3. Slave Without a Master 03:02 4. Who Will Become a Murderer 04:21 5. Condemned to Oppression 02:55 6. Chaos Will Consume Us All 03:41 7. Sowers of Discord 04:35 8. Weavers of Misery 03:56 ..::OBSADA::.. Kacper Kajzderski - vocals, bass Mateusz Witan - guitars Mateusz Wróbel - drums https://www.youtube.com/watch?v=ztjLWTZkB88 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-07 17:00:58
Rozmiar: 71.91 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nazwa jakby znajoma, ale grzebiąc w pamięci nie mogłem sobie przypomnieć, czy miałem już aby przyjemność obcowania z muzyką Obsidian Mantra. Dopiero użycie kejosowej lupki na stronie wyjaśniło mi, że nie miałem. I że najwyższa pora przyjmować coś na pamięć. Tak więc „As We All Will” jest moim pierwszym kontaktem z muzyką Wielkopolan i mimo, że zabierałem się za ten krążek dość długo, wrażenia są bardzo spoko. W dyskografii zespołu jest to już album numer trzy, a do tego w tym roku stuknęła im dekada istnienia. No najwyraźniej promocja kulała, skoro do tej pory nawet u nas z nazwą Obsidian Mantra wyskakiwały zaledwie cztery rekordy w wyszukiwarce. Ale przejdźmy do muzyki. Obsidian Mantra zajmuje się death metalem, o technicznym i połamanym zacięciu. Równocześnie w ich muzyce sporo jest brutalności, ale też przestrzeni. Przez to wszystko pierwszym zespołem, jaki przyszedł mi na myśl po kontakcie z „As We All Will” był Masachist. Myślę, że może to być jakiś klucz naprowadzający dla tych, którzy muszą mieć podaną na talerzu konkretną nazwę, inspirację lub wskazówkę. I jeśli o mnie chodzi – Obsidian Mantra przypomina mi Masachist z tych lepszych albumów (czyli przede wszystkim debiut). Z innych szyldów rzekłbym, że tu i tam przebija się Hate Eternal, może nawet późny Morbid Angel. Ale też słychać, że zespół bardzo stara się uciec od szufladkowania i to się chwali. I co więcej – całkiem nieźle im to wychodzi, bo trudno było mi wskazać nawet i te wymienione zespoły. Całość brzmi dobrze, całkiem świeżo i może nawet dość „nowocześnie”, przy czym ten ostatni przymiotnik nie ma w tym przypadku pejoratywnego zabarwienia. Uwierzcie mi, gdyby Obsidian Mantra zaczęła lalusiować w którymś aspekcie, od razu bym im to wytknął. A tutaj nie za bardzo mam się do czego przyczepić. I choć może nie do końca jest to mój typ death metalu, to naprawdę doceniam ten krążek. Zespół potrafi tak skomponować swoje numery, że po prostu dobrze się tego słucha – czuć tutaj całkiem brutalny groove, a przy tym zaawansowanie techniczne tego zespołu. Do tego doskonale wyważyli czas trwania tej płyty. Pół godziny z hakiem – dla mnie idealnie i myślę, że jest to jeden z nieoczywistych argumentów, które przemawiają za „As We All Will”. Przynajmniej w moim przypadku. A okładka jest tak nieoczywista i frapująca, że daję im za to kolejnego plusika. Zepsuliby to wszystko gdyby postawili na jakiś komputerowy koszmarek. Mam więc pewność, że po wielokrotnej sesji z Obsidian Mantra nie będę miał już problemów z przypomnieniem sobie, co to była za muzyka. Szczególnie, że to krążek do którego będę wracał z przyjemnością. Może nie tak często jak do kilku innych płyt wydanych w tym roku, ale jednak. Oracle Wielkopolska grupa Obsidian Mantra w ciągu dziesięciu lat działalności wciąż przechodziła zmiany, a jej styl nie przestawał ewoluować. Zanosiło się na to, że również trzeci album formacji nie będzie kopią poprzedniego - wydanego w 2020 r. "Minds Led Astray". Precyzyjnie wymierzony cios w postaci "Cult of Depression" - singla zapowiadającego "As We All Will" - odejścia od death metalu oczywiście nie zwiastował, ale przedstawiał kolejną metamorfozę i nowe elementy w grze kapeli. Trzon zespołu nadal stanowią Kacper Kajzderski i Mateusz Witan, którym konkretne instrumenty zdają się nie być przypisane na stałe. Pierwszy z nich, wokalista, z gitarzysty stopniowo stał się basistą. Drugi zaskoczył bardziej. Przejście po dwóch albumach z perkusji na gitarę należy do mało spodziewanych przekwalifikowań. Za zestawem tymczasem zastąpił go nowy członek grupy - Mateusz Wróbel. Żeby zaobserwować więcej zmian, przydają się ciągoty do statystyki. Na "As We All Will" znalazło się osiem utworów trwających razem niecałe 31 minut. Nie tylko jest mu więc bliżej czasowo do debiutanckiego minialbumu "Burden Brought by Whispers", niż do dwóch pozycji pomiędzy, ale też wyraźnie zmalała średnia długość kompozycji. Dawniej przekraczała sześć minut, teraz nie osiąga nawet czterech. Jest najniższa w płytowym dorobku zespołu, mimo że, w przeciwieństwie do "Minds Led Astray", nie ma tu krótkich interludiów. Takie różnice mogłyby być nieistotne, ale w tym przypadku zdają się mieć spory związek ze stylem muzycznym. We wcześniejszej twórczości zespołu dość łatwo dawało się wyczuć wpływy progresywnego metalu, technicznego death metalu, groove metalu, doom metalu i post-metalu. Na "As We All Will" takich skłonności do poszukiwań grupa się prawie całkowicie wyzbyła. Nazywanie tego rewolucją byłoby przesadą. To raczej uproszczenie i intensyfikacja, które zespół stopniowo wprowadzał od lat. Sporadyczny czysty śpiew zanikł już na "Minds Led Astray" - pozostał growling. Teraz coś podobnego spotkało warstwę instrumentalną - spokojne, nastrojowe fragmenty do reszty odeszły w zapomnienie. Muzycy wciąż nie przejawiają ciągot do solówek ani do znacznego wykorzystywania melodii, ale obecnie można też mówić o przewadze gitary rytmicznej nad prowadzącą. W zespole wyraźny staje się brak twórcy ciekawych riffów, któremu przeczyć próbują chyba tylko "Who Will Become a Murderer" i "Condemned to Oppression". Aktualny gitarzysta gra przede wszystkim dość nisko, raczej nowocześnie, z umiarkowanymi zapędami djentowymi, ale niekoniecznie finezyjnie. Zmiana perkusisty jest jednak jeszcze bardziej słyszalna. To głównie za sprawą jego i wokalisty styl grupy przesunął się mocniej w zakres death metalu. Partie Mateusza Wróbla są często szybkie i gęste, czego najlepszy przykład stanowi "Cult of Depression". Zespół śmiało zahacza też zresztą o blackened death metal - przede wszystkim w mocarnym "What Is Not, Is Not", ale też m.in. w dusznym "Slave Without a Master". Brutalne, metalowe brzmienie wspiera odpowiedzialny za miksy i mastering Filip Hałucha. Przed jego wyborem zespół pewnie dokładnie przemyślał, jaki efekt chce osiągnąć. Wspomniane we wstępie świeżo wprowadzone elementy stylu okazały się mało znaczące. Jeśli coś na "As We All Will" mimo wszystko można uznać za nowość, a nie tylko za zmianę proporcji, są to wpływy industrialu. Słychać je lekko w "Weavers of Misery", ale najmocniej w "Cult of Depression", w którym na pierwszy plan wychodzi prosty, rytmiczny motyw syntezatorowy. Podobnie - nawet trochę za bardzo - skonstruowana zagrywka, tylko już na gitarze, pojawia się następnie w "Sowers of Discord". Wypada przyznać, że Kacper Kajzderski głosowo też próbuje urozmaiceń, jednak udział tych dodatków w całości materiału jest prawie pomijalny. W "Chaos Will Consume Us All" ucieka od banału, przeciągając sylaby. W "Weavers of Misery" wokal jest dla odmiany trochę cofnięty w tło i może się kojarzyć z partiami z "Shield of Disbelief" z poprzedniego długograja. Nowszy utwór w większym stopniu wyróżnia się podniosłością i mocą w refrenie - pod tym względem przypomina fragmenty "Entering the Inner Shade" z albumu "Existential Gravity". Kompozycja pewnie wielu słuchaczom przypadnie do gustu. Można jej tylko zarzucić, że za wcześnie się kończy, podobnie jak "Cult of Depression" zbyt gwałtownie się urywa. Dla porównania: najlepiej dopracowaną kulminację ma chyba "Slave Without a Master", przy czym buduje ją tylko jeden instrument, a reszta w tym czasie niezmiennie gra swoje. Część kawałków, np. energiczny "Who Will Become a Murderer" i "Chaos Will Consume Us All", można ocenić po prostu jako dobre. W sumie zespół jako reprezentant death metalu odwala na "As We All Will" niezłą robotę. Materiał brzmi naprawdę solidnie. Niestety zarówno utworom, jak i całemu albumowi, brakuje jeszcze trochę dramaturgii, a poza tym trudno jest mi się pozbyć odczucia, które nie towarzyszyło mi podczas przesłuchiwania wcześniejszych dzieł kapeli - że to wszystko już gdzieś, kiedyś było, w wykonaniu innych grup z Behemothem i Hate na czele, z bardziej znanych formacji z polskiego podwórka. Naszło mnie też wrażenie, że nawet skromna oprawa graficzna w pewnym stopniu zainspirowana została typową dla tych rejonów muzycznych stylistyką. Owszem, jest dobra, tylko tym razem oparta na ponurych, czarno-białych zdjęciach, w przeciwieństwie do barwnych rysunków zdobiących wcześniejszy dorobek zespołu. Mam problem z oceną albumu. Dawniej odnośnie muzyki Obsidian Mantra można było mówić o lekko eksperymentalnym podejściu. Z latami jest go coraz mniej. Odczuwam z tego powodu zawód. Z drugiej strony dostrzegam jednak, że zespół stał się dobrą kapelą deathmetalową z blackową domieszką i chyba się w tej stylistyce odnajduje. Jeśli zamierza przy niej pozostać, mam nadzieję, że nie przestanie się rozwijać. Kierunek ani wykonanie nie są złe, ale wolałbym usłyszeć na "As We All Will" coś ciekawszego. Filozoficznie mogę przyjąć, że te brakujące elementy tam były, ale zostały usunięte - i dlatego ten warty uwagi album trwa tylko rozczarowujące pół godziny. Krasnal Adamu Łapię w ręce nową płytę Obsidian Mantra i uderza we mnie przemijanie czasu. To już cztery lata! Cztery lata temu po raz pierwszy usłyszałem ten zespół i opisałem swe doznania w recenzji Minds Lay Astray. Czas naprawdę za szybko mija… Są tego jednak pozytywy i jest to właśnie iluzja małej przerwy i okresu oczekiwania na kolejne dzieło. Album ten został zatytułowany As We All Will i został wydany 27 września z logo wytwórni Via Nocturna. Wiele sobie obiecywałem po tym albumie, Minds Lay Astray otwierał zespołowi szeroki wachlarz rozwoju i praktycznie brak ograniczeń gatunkowych. Narobiłem sobie przez to apetytu i wyobrażałem, najlepszy według mnie kierunek dla zespołu. Jak się okazało, było to naiwne myślenie i spowodowało spory zawód, no ale po kolei… Okładka płyty obiecywała wiele, zdjęcie autorstwa Pilar Martinez swą tajemniczością i klimatem pokierowała me myśli ku obietnicom albumu silnie zainfekowanego atmosferą i pojawiającym się fragmentarycznie na poprzednim krążku post metalem. Już singlowy Cult of Depression pokazał, że panowie mają nieco inne wizje siebie niż te wyimaginowane przeze mnie, ale się nie łamałem – wszak jeden utwór płyty nie robi. Zasiadając do pierwszego odsłuchu byłem nastawiony pozytywnie. Nastawienie to zostało złamane gdzieś przy czwartym utworze, gdy byłem już pewny, że muzycy nie mają zamiaru zwalniać, a całość leci torem kompozycji singlowej. Nie dosłuchałem do końca. Dwa następne odsłuchy skończyły się podobnie. Z upływem czasu trwania płyty traciłem nią zainteresowanie i dopiero siadając do recenzji „łyknąłem” całość, co trochę złagodziło wcześniejsze zniechęcenie, ale też diametralnie nie zmieniło odczucia. Dobrze rokujący, ambitny Obsidian Mantra na nowym krążku skierował się w stronę muzyki bardziej zbitej, koncertowej i co za tym idzie – niestety przewidywalnej. Utwory zbudowane są na podobnym patencie, gdzie nieraz skoczne, rwane riffy mieszają się z blastami i dysharmoniami (czasami trochę po decapitatedowemu). Najgorsze jest w tym wszystkim to, że wszystkie te składowe są wymieszane w taki sposób, że utwory nie są rzeźnickie czy „przebojowe” w death metalowym tego słowa znaczeniu. Odbieram je jako nijakie, utrzymane gdzieś pośrodku i przez to niewyróżniające się z tłumu. Dodatkowo całą tą nijakość uwypuklają wokale, które zamiast pociągnąć utwory do przodu „atakują” jednostajnością i bliźniaczym niemal w każdym utworze układem sylab w wersach. Zespół ma warsztat, zespół się stara, ale mnie to nie niesie, nie porywa, nie uwodzi. Zamiast tego atakuje wtórnością. Było trochę takiego grania w kraju, przytoczę dla przykładu świetny Anaclasis zespołu Hate. Na tej płycie warszawiacy pokazali jak mieszać death metal z chwytliwością w sposób skuteczny, optymalny i jak widać niedościgniony, a było to niemal dwadzieścia lat temu. Nie wiem, na ile Obsidian padł ofiarą moich oczekiwań, a na ile faktycznie nie trafił z płytą w czas i miejsce. Obserwując social media widzę, że płyta jakiś feedback ma, więc jest trochę ludzi, którym to granie przypadło do gustu. Nie wątpię, że gdyby to była pierwsza płyta zespołu, którą usłyszałem, to dałbym muzykom kredyt zaufania, ale powiem szczerze – nie jest to muzyka, jaką mam chęć słuchać w 2024 roku i obawiam się też, że takim graniem nie da się podbić sceny, która mogła zostać podbita przy podejmowaniu kilku innych, muzycznych decyzji. Nie powiem tu też, że trio jest zespołem złym, będę nadal obserwował jego ruchy i czekał na rozwój zdarzeń, licząc na płytę, która mnie zmiecie z planszy. Brzeźnicki Istniejący od 2014 roku Obsidian Mantra to zespół który ma wszelkie predyspozycje i pewnie jeszcze większe ambicje, by zajmować coraz to wyższe miejsca na plakatach metalowych imprez. Wielkopolskie trio przed kilkoma tygodniami wydało swój trzeci długogrający krążek „As We All Will”, album różniący się od wcześniejszych dokonań formacji. Czy ta płyta ma szansę umocnić ich pozycje na rodzimej scenie, a jednocześnie spodobać się nowej grupie słuchaczy? Postanowiłem to sprawdzić. Z okładki płyty spogląda na nas skrywająca się za płóciennym całunem postać, kościstymi palcami dotykająca twarzy. Surowe czarno-białe zdjęcie autorstwa Hiszpańskiej artystki Pilar Martínez, z którego dosłownie zionie chłód i aura niepokoju, robi piorunujące wrażenie. Jeżeli znacie poprzednie wydawnictwa Obsidian Mantra, a nie słuchaliście jeszcze nowego krążka, to właśnie szata graficzna „As We All Will” może sugerować w jaką stronę postanowiło zawędrować trio w roku 2024. Wszelkie bardziej „przystępne” formy metalu i smaczki, jakie pojawiały się na poprzednich wydawnictwach, zostały usunięte tak samo jak kolory z okładki płyty. Z trudem można wychwycić jakiekolwiek progresywne czy post-metalowe wstawki, nie uświadczymy też rozbudowanych przerywników. W tej kwestii „As We All Will” jest bezkompromisowe. Mam wrażenie, że nagrywając „As We All Will” , formacja zebrała swój dotychczasowy dorobek i wcisnęła go do przysłowiowego młynka. Po zmieleniu odseparowała to na czym konkretnie im zależało, a całą resztę odłożyła na półkę (Mam szczerą nadzieję, że kiedyś po ten słój “resztek” jeszcze sięgnie!). Otrzymany gęsty death metal doprawiła szczyptą blacku, a dla pewności całość jeszcze raz ubiła. 30 minut muzyki, 8 kompozycji to właśnie to co dostajemy. Zespół postawił praktycznie wszystko na kartę death metalu z domieszką blacku. Kompozycje są znacznie krótsze i pełne groove’u. As We All Will” zostało stworzone i nagrane wręcz z matematyczną precyzją i dla każdego kto kocha takie bezkompromisowe granie będzie to pozycja idealna. Można wręcz powiedzieć że Obsidian Mantra Anno Domini 2024 to kompletnie inny zespół. I tak trochę jest… w stosunku do wydanego przed czterema laty “Minds Led Astray” doszło do roszad i przetasowań w składzie. Mariusz Witan perkusję zamienił na gitarę. W jego miejsca, za garami zasiadł Mateusz Wróbel. Wokalista i basista Kaceper Kajzderski, który na wcześniejszych wydawnictwach grywał na gitarze, definitywnie pożegnał się z tą funkcją. Wydaje się, że przez ten zabieg zespół jeszcze mocniej odciął się od starych nawyków i uzyskał to na czym mu zależało – zmianę i radykalizację brzmienia. To co w dużej mierze pozostaje po staremu to growle, które dalej stanowią siłę napędową utworów. Od strony lirycznej trzeci długogrający krążek formacji z Wielkopolski to portret jednostki w sidłach współczesnego bezdusznego świata. Gdy zagłębimy się w teksty zderzymy się z całym wachlarzem ciężkich i mrocznych tematów. Mowa tu o pierwotnych instynktach, nałogach, depresji czy poczuciu, że w dzisiejszych czasach w wielu przypadkach jesteśmy tylko nic nieznaczącymi trybikami w nastawionych na zysk korporacyjnych machinach. Całość trzyma się kupy i ładnie koresponduje z muzyką. Na uwagę zasługuje też świetna produkcja albumu. Jak możemy przeczytać na bandcampie grupy, za mix i mastering odpowiada Filip Hałucha, który do granic możliwości podkręcił techniczne aspekty płyty. „As We All Will” jako całość wypada spójnie… no właśnie. Można powiedzieć, że zbyt spójnie. Osobiście trudno mi znaleźć kompozycje która odbiegałaby od reszty (zarówno na plus jak i na minus). Trzeci album wydaje się mieć wszystko – pomysł, wykonanie … jednak w moim odczuciu brakuje mu tego “czegoś” co odróżniłoby go na tle konkurencji. I właśnie dla osób które z death metalem mają styczność raz na jakiś czas (jak Ja) może to być powodem, dla którego płyta po prostu się nie przebije. Mimo to , jestem przekonany, że „As We All Will” znajdzie szereg zwolenników wśród entuzjastów death metalowych brzmień i dzięki temu zespół umocni swoją pozycję właśnie w tych kręgach. Jestem w stanie zrozumieć kierunek w jakim powędrowało trio na swoim trzecim długogrającym krążku. Co więcej, szanuję taką decyzje oraz konsekwencję w jej wdrożeniu. Podążając tą ścieżką Obsidian Mantra oddaliła się jednak od form metalu które są dla mnie szczególnie interesujące. Intensyfikacja brzmienia jakie dostajemy, dla części fanów będzie stanowiła niewątpliwą zaletę i to właśnie oni będą czerpać z albumu największą przyjemność. Cała reszta zawsze może wrócić do poprzednich wydawnictw Obsidian Mantra lub po prostu czekać na kolejny album… kto wie w jaką stronę zdecyduje się pójść grupa. Niemniej jednak warto sięgnąć po „As We All Will”, bo to kawał solidnej pracy, który należy docenić! Grzegorz Bohosiewicz OBSIDIAN MANTRA’s third full-length album, "As We All Will", marks a distinct evolution in the band's unique take on atmospheric, groove-centric death metal. Across eight dense and dynamic tracks, the band expands their sound, weaving aggression and uncompromising heaviness with dissonance while delving deeper into the inhospitable landscapes they've always navigated. This time, the death metal grooves make more space for bursts of unrelenting blastbeats, while black metal influences emerge in stark, minimalist sections. An experimental, dissonant approach to melody brings an edge to the compositions, enhancing the tension and atmosphere that the band is known for. Lyrically, "As We All Will" confronts the existential realities of human existence. It explores the inevitability of suffering, the universality of fear and weakness, and the necessity of facing the vast, indifferent universe as an individual and overcoming oneself. OBSIDIAN MANTRA delivers a haunting and thought-provoking meditation on the dark aspects of humanity, further developing their sound and identity while following their own path. ..::TRACK-LIST::.. 1. What Is Not, Is Not 04:09 2. Cult of Depression 03:51 3. Slave Without a Master 03:02 4. Who Will Become a Murderer 04:21 5. Condemned to Oppression 02:55 6. Chaos Will Consume Us All 03:41 7. Sowers of Discord 04:35 8. Weavers of Misery 03:56 ..::OBSADA::.. Kacper Kajzderski - vocals, bass Mateusz Witan - guitars Mateusz Wróbel - drums https://www.youtube.com/watch?v=ztjLWTZkB88 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-07 16:57:13
Rozmiar: 239.98 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Escalation to stosunkowo nowa formacja na polskiej scenie metalowej. Zespół powstał w 2020 roku w Dąbrowie Górniczej na Śląsku. Już rok później wydali swoją debiutancką EPkę, zatytułowaną „Before We Fall”, która spotkała się z pozytywnym odbiorem zarówno krytyków muzycznych, jak i fanów. Po kilku latach intensywnej pracy, grupa jest gotowa wydać swój pierwszy pełnometrażowy album, prezentując bardziej dojrzałe oblicze. Muzyka na tym krążku jest autentyczna, bezkompromisowa i pełna energii. Nowoczesne brzmienie w połączeniu z surowymi aranżacjami tworzy naprawdę wybuchową mieszankę! Album „Ruins of the Falling World” został zarejestrowany w HUGEstudio (Grief Circle, Formis, Czort). W utworze „Embrace of Darkness” gościnnie zagrał na gitarze Argentyńczyk Lisandro Villalba. Za miks i mastering odpowiadał Piotr Zubko, który wcześniej współpracował z Warfist. Okładkę stworzyła Katarzyna Jakubska z Dark Descent Design, logo zespołu wykonała Karolina Ambicka, a zdjęcia zespołu zrobiła Natalia Kłaptocz.. Nie znajdziecie tutaj niczego, co do tej pory nie zostało zagrane lub nie było sygnaturą (na przykład wizją liryczną) death / thrash (w mniejszej ilości). Ba. Będziecie sobie słuchać tego materiału z radosnym przekonaniem „kurde, dokładnie wiem, co teraz będzie”. I nie pomylicie się nawet o dźwięk. Sami byście to nagrali. Tak samo. Nie lepiej. Czy Escalation posiada umiejętność przyciągania słuchacza? Tak. Nawet, jeśli głównie death metalem w jego melodyjnej odmianie w nowoczesnym anturażu. Oczywiście nie jest to materiał, który Was zaczaruje i zmieni podejście gatunku. Po prostu, Panowie wiedzą co pięć. Gdzie uderzyć, zwolnić, przyspieszyć, solówkę wrzucić itd. I mimo tego, że jest to wtórne do bólu, można sobie na tym ucho zawiesić. I tak sobie dumam od godziny, czego to może być efektem. I tak w końcu wymyśliłem, że tu po prostu wszystko jest wyważone. Jest melodyjny Death? Ale bez cukru i w ilości nie powodującej stupor. 726162626 odcinek końca świata w tekstach? Odhaczone, ale można przymknąć oko. Intro z dupy? No ba. Ale, można przewinąć. Jest sobie Groove? No jest, ale do przeżycia. I tak dalej. Jestem w stanie stwierdzić, że sprawdza się to na koncertach. Młodzi potupią, bo „fajne to”, stare metale potupią, bo… Lubią wszystko co „ciężkie brzmienia i można sobie piwo wypić.”. W żadnym wypadku nie przewiduję, że Escalation podbije tym materiałem, roczne topki, czy inne spotify wrapped. Natomiast, kurde, to jest naprawdę okej. Nic nie zmienia, nie spopiela świata, ale niech sobie będzie. I teraz wyznanie wiary. Ci co mnie znają, wiedzą że unikam takiego grania. To nie moja piaskownica. Nie wrócę do tej płyty. Nie zabiorę tego, że jest ona dobra. Po prostu. Ef ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 02:49 2. Beyond the Veil of Fear 04:54 3. No Turning Back 03:53 4. Symphony of Despair 03:54 5. United Forces 03:42 6. Human Tomb 03:36 7. Embrace of Darkness 04:02 8. Rise Before We Fall 03:29 9. Worthless Promises 05:50 ..::OBSADA::.. Paweł Hernik - Guitars, Bass Kamil Tobolski - Guitars Przemysław 'Deceiver' Serafin - Vocals Artur Kłaptocz - Drums https://www.youtube.com/watch?v=u-EEwLs7BfI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-07 16:02:31
Rozmiar: 92.63 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Escalation to stosunkowo nowa formacja na polskiej scenie metalowej. Zespół powstał w 2020 roku w Dąbrowie Górniczej na Śląsku. Już rok później wydali swoją debiutancką EPkę, zatytułowaną „Before We Fall”, która spotkała się z pozytywnym odbiorem zarówno krytyków muzycznych, jak i fanów. Po kilku latach intensywnej pracy, grupa jest gotowa wydać swój pierwszy pełnometrażowy album, prezentując bardziej dojrzałe oblicze. Muzyka na tym krążku jest autentyczna, bezkompromisowa i pełna energii. Nowoczesne brzmienie w połączeniu z surowymi aranżacjami tworzy naprawdę wybuchową mieszankę! Album „Ruins of the Falling World” został zarejestrowany w HUGEstudio (Grief Circle, Formis, Czort). W utworze „Embrace of Darkness” gościnnie zagrał na gitarze Argentyńczyk Lisandro Villalba. Za miks i mastering odpowiadał Piotr Zubko, który wcześniej współpracował z Warfist. Okładkę stworzyła Katarzyna Jakubska z Dark Descent Design, logo zespołu wykonała Karolina Ambicka, a zdjęcia zespołu zrobiła Natalia Kłaptocz.. Nie znajdziecie tutaj niczego, co do tej pory nie zostało zagrane lub nie było sygnaturą (na przykład wizją liryczną) death / thrash (w mniejszej ilości). Ba. Będziecie sobie słuchać tego materiału z radosnym przekonaniem „kurde, dokładnie wiem, co teraz będzie”. I nie pomylicie się nawet o dźwięk. Sami byście to nagrali. Tak samo. Nie lepiej. Czy Escalation posiada umiejętność przyciągania słuchacza? Tak. Nawet, jeśli głównie death metalem w jego melodyjnej odmianie w nowoczesnym anturażu. Oczywiście nie jest to materiał, który Was zaczaruje i zmieni podejście gatunku. Po prostu, Panowie wiedzą co pięć. Gdzie uderzyć, zwolnić, przyspieszyć, solówkę wrzucić itd. I mimo tego, że jest to wtórne do bólu, można sobie na tym ucho zawiesić. I tak sobie dumam od godziny, czego to może być efektem. I tak w końcu wymyśliłem, że tu po prostu wszystko jest wyważone. Jest melodyjny Death? Ale bez cukru i w ilości nie powodującej stupor. 726162626 odcinek końca świata w tekstach? Odhaczone, ale można przymknąć oko. Intro z dupy? No ba. Ale, można przewinąć. Jest sobie Groove? No jest, ale do przeżycia. I tak dalej. Jestem w stanie stwierdzić, że sprawdza się to na koncertach. Młodzi potupią, bo „fajne to”, stare metale potupią, bo… Lubią wszystko co „ciężkie brzmienia i można sobie piwo wypić.”. W żadnym wypadku nie przewiduję, że Escalation podbije tym materiałem, roczne topki, czy inne spotify wrapped. Natomiast, kurde, to jest naprawdę okej. Nic nie zmienia, nie spopiela świata, ale niech sobie będzie. I teraz wyznanie wiary. Ci co mnie znają, wiedzą że unikam takiego grania. To nie moja piaskownica. Nie wrócę do tej płyty. Nie zabiorę tego, że jest ona dobra. Po prostu. Ef ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 02:49 2. Beyond the Veil of Fear 04:54 3. No Turning Back 03:53 4. Symphony of Despair 03:54 5. United Forces 03:42 6. Human Tomb 03:36 7. Embrace of Darkness 04:02 8. Rise Before We Fall 03:29 9. Worthless Promises 05:50 ..::OBSADA::.. Paweł Hernik - Guitars, Bass Kamil Tobolski - Guitars Przemysław 'Deceiver' Serafin - Vocals Artur Kłaptocz - Drums https://www.youtube.com/watch?v=u-EEwLs7BfI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-07 15:59:22
Rozmiar: 282.95 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Brawo, brawo, brawo! Aborted po przekroczeniu bariery dziesięciu płyt studyjnych (i 25 lat grania – sam nie wiem, kiedy to upłynęło) wciąż nie tracą impetu i konsekwentnie napierdalają dalej, czego znakomitym potwierdzeniem jest spójność i wysoki poziom Maniacult. Jak należało się spodziewać, zespół nie wprowadził do swej twórczości żadnych istotnych zmian, które miałby w jakiś szczególny sposób odróżnić nowy krążek od poprzednich – to raczej kolejny kroczek do przodu, a zarazem logiczna kontynuacja i rozwinięcie „Terrorvision”. Jedyną godną odnotowania nowością jest liryczny koncept (odwołujący się do prozy H.P. Lovecrafta), który delikatnie wpłynął na kształt muzyki. Ekipa Svena zaczerpnęła główny temat swego dzieła z historii Francisa Waylanda Thurstona (to ten, który odkrył tajemnice Kultu Cthulhu), po czym dopasowała go do własnej estetyki – nie szczędząc przy tym krwi, flaków i ingerencji sił nie z tego świata. Stąd też na Maniacult obok czystej sieczki w uszy rzucają się również próby stworzenia odpowiednio sugestywnego klimatu grozy – czy to w rozbudowanym ponad normę intro, niektórych riffach, samplach i plamach klawiszy (ledwie zauważalnych) czy instrumentalnym „Verbolgen”, który jednoznacznie nawiązuje do muzyki z budżetowych horrorów. Coś podobnego, choć bardziej rozbudowanego (a może i ambitnego), stworzyli Exhumed na „Death Revenge”, ale to propozycja Aborted jest brutalniejsza. Zresztą, krwawy koncept to niejedyne, co łączy Belgów (umownie – ostał się tylko Sven) z Amerykanami – wszak wśród utworów mają „Dementophobia”, który dosłownie ocieka Carcass z okresu „Heartwork”, a który równie dobrze mógłby trafić do katalogu Exhumed. Oko puszczone do Brytoli to wszelako tylko wyjątek od reguły, bo cała reszta Maniacult to już granie nowoczesne (czy dokładniej – współczesne), wybuchowe, techniczne, superprecyzyjne, brutalne i przy okazji rozsądnie urozmaicone – zwłaszcza jeśli chodzi o tempa. I tu muszę się zatrzymać, by podkreślić wartość Kena Bedene dla zespołu. Zawsze uważałem go za bardzo sprawnego perkmana – ot, tak po prostu, jednak ewidentnie nie doceniłem jego umiejętności, bo te ma co najmniej imponujące. Nie dość, że w kilku utworach rozpędził się do absurdalnych szybkości (i to mogą być najbardziej ekstremalne fragmenty w historii Aborted), to jeszcze odpowiada za klawisze, w tym już wspomnianą miniaturę. Wokalny performance Svena de Caluwé jest jak zwykle bez zarzutu – wydziera się na kilka sposobów, dynamicznie i z dużą swobodą. Tego samego nie mogę napisać o zaproszonych krzykaczach – jest ich cała chmara, w dodatku są to same anonimy z kapel w najlepszym przypadku nieistotnych, a już na pewno niegodnych bliższego kontaktu z Aborted. Ten zabieg mogę wytłumaczyć jedynie chęcią zapunktowania u środowisk związanych z deathcore’m — oni pewnie jako jedyni skojarzą te persony — bo niczego wartościowego swoją obecnością nie wnieśli. Znacznie większe wrażenie robią na mnie choćby solówki, szczególnie te w stylu Loomis w „Impetus Odi” i „Ceremonial Ineptitude”. Niektórzy wspominają ponadto coś o wielkich wpływach black metalu na Maniacult, ale dla mnie to zbyt pochopnie wyciągnięte wnioski – przy tak morderczych tempach każdy riff zabrzmi w końcu blackowo, choćby nawet pochodził od Disembowelment. Jak na ćwierć wieku robienia hałasu na najwyższych możliwych obrotach, to po Aborted nie widać oznak znużenia – czy to konwencją czy graniem w ogólności. Jeśli jeszcze w tym stylu nie doszli do ściany, to są tego naprawdę blisko. Na Maniacult wysmażyli optymalne 41 minut agresywnego grzańska w fajnej horrorowej otoczce – album spójny w każdym elemencie i wyprodukowany tak, że zielonkawa mucha nie siada. Mnie wchodzi chyba najlepiej od czasu „The Archaic Abattoir”. demo Belgium's most infamous crew ABORTED deliver a bone-crushing display of of unyielding and odious death metal with their forthcoming 11th full length, ManiaCult. Standout tracks like “Impetus Odi” and “Dementophobia” prove the point that the band undisputedly earned their place within the cream of the crop of extreme music. ManiaCult is a whirring blender of death metal and further solidifies ABORTED´s stature as one of the most dangerous death metal bands on the planet. You’ve been warned! ..::TRACK-LIST::.. 1. Verderf 02:57 2. ManiaCult 03:37 3. Impetus Odi 03:45 4. Portal To Vacuity 04:40 5. Dementophobia 03:00 6. A Vulgar Quagmire 03:17 7. Verbolgen 01:38 8. Ceremonial Ineptitude 03:53 9. Drag Me To Hell 05:03 10. Grotesque 03:53 11. I Prediletti: The Folly Of The Gods 05:03 ..::OBSADA::.. Sven De Caluwe - Vocals Ken Bedene - Drums Ian Jekelis - Guitar Stefano Franceschini - Bass Harrison Patuto - Guitar https://www.youtube.com/watch?v=YPeiHYp1Xp4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-06 08:53:11
Rozmiar: 100.33 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Brawo, brawo, brawo! Aborted po przekroczeniu bariery dziesięciu płyt studyjnych (i 25 lat grania – sam nie wiem, kiedy to upłynęło) wciąż nie tracą impetu i konsekwentnie napierdalają dalej, czego znakomitym potwierdzeniem jest spójność i wysoki poziom Maniacult. Jak należało się spodziewać, zespół nie wprowadził do swej twórczości żadnych istotnych zmian, które miałby w jakiś szczególny sposób odróżnić nowy krążek od poprzednich – to raczej kolejny kroczek do przodu, a zarazem logiczna kontynuacja i rozwinięcie „Terrorvision”. Jedyną godną odnotowania nowością jest liryczny koncept (odwołujący się do prozy H.P. Lovecrafta), który delikatnie wpłynął na kształt muzyki. Ekipa Svena zaczerpnęła główny temat swego dzieła z historii Francisa Waylanda Thurstona (to ten, który odkrył tajemnice Kultu Cthulhu), po czym dopasowała go do własnej estetyki – nie szczędząc przy tym krwi, flaków i ingerencji sił nie z tego świata. Stąd też na Maniacult obok czystej sieczki w uszy rzucają się również próby stworzenia odpowiednio sugestywnego klimatu grozy – czy to w rozbudowanym ponad normę intro, niektórych riffach, samplach i plamach klawiszy (ledwie zauważalnych) czy instrumentalnym „Verbolgen”, który jednoznacznie nawiązuje do muzyki z budżetowych horrorów. Coś podobnego, choć bardziej rozbudowanego (a może i ambitnego), stworzyli Exhumed na „Death Revenge”, ale to propozycja Aborted jest brutalniejsza. Zresztą, krwawy koncept to niejedyne, co łączy Belgów (umownie – ostał się tylko Sven) z Amerykanami – wszak wśród utworów mają „Dementophobia”, który dosłownie ocieka Carcass z okresu „Heartwork”, a który równie dobrze mógłby trafić do katalogu Exhumed. Oko puszczone do Brytoli to wszelako tylko wyjątek od reguły, bo cała reszta Maniacult to już granie nowoczesne (czy dokładniej – współczesne), wybuchowe, techniczne, superprecyzyjne, brutalne i przy okazji rozsądnie urozmaicone – zwłaszcza jeśli chodzi o tempa. I tu muszę się zatrzymać, by podkreślić wartość Kena Bedene dla zespołu. Zawsze uważałem go za bardzo sprawnego perkmana – ot, tak po prostu, jednak ewidentnie nie doceniłem jego umiejętności, bo te ma co najmniej imponujące. Nie dość, że w kilku utworach rozpędził się do absurdalnych szybkości (i to mogą być najbardziej ekstremalne fragmenty w historii Aborted), to jeszcze odpowiada za klawisze, w tym już wspomnianą miniaturę. Wokalny performance Svena de Caluwé jest jak zwykle bez zarzutu – wydziera się na kilka sposobów, dynamicznie i z dużą swobodą. Tego samego nie mogę napisać o zaproszonych krzykaczach – jest ich cała chmara, w dodatku są to same anonimy z kapel w najlepszym przypadku nieistotnych, a już na pewno niegodnych bliższego kontaktu z Aborted. Ten zabieg mogę wytłumaczyć jedynie chęcią zapunktowania u środowisk związanych z deathcore’m — oni pewnie jako jedyni skojarzą te persony — bo niczego wartościowego swoją obecnością nie wnieśli. Znacznie większe wrażenie robią na mnie choćby solówki, szczególnie te w stylu Loomis w „Impetus Odi” i „Ceremonial Ineptitude”. Niektórzy wspominają ponadto coś o wielkich wpływach black metalu na Maniacult, ale dla mnie to zbyt pochopnie wyciągnięte wnioski – przy tak morderczych tempach każdy riff zabrzmi w końcu blackowo, choćby nawet pochodził od Disembowelment. Jak na ćwierć wieku robienia hałasu na najwyższych możliwych obrotach, to po Aborted nie widać oznak znużenia – czy to konwencją czy graniem w ogólności. Jeśli jeszcze w tym stylu nie doszli do ściany, to są tego naprawdę blisko. Na Maniacult wysmażyli optymalne 41 minut agresywnego grzańska w fajnej horrorowej otoczce – album spójny w każdym elemencie i wyprodukowany tak, że zielonkawa mucha nie siada. Mnie wchodzi chyba najlepiej od czasu „The Archaic Abattoir”. demo Belgium's most infamous crew ABORTED deliver a bone-crushing display of of unyielding and odious death metal with their forthcoming 11th full length, ManiaCult. Standout tracks like “Impetus Odi” and “Dementophobia” prove the point that the band undisputedly earned their place within the cream of the crop of extreme music. ManiaCult is a whirring blender of death metal and further solidifies ABORTED´s stature as one of the most dangerous death metal bands on the planet. You’ve been warned! ..::TRACK-LIST::.. 1. Verderf 02:57 2. ManiaCult 03:37 3. Impetus Odi 03:45 4. Portal To Vacuity 04:40 5. Dementophobia 03:00 6. A Vulgar Quagmire 03:17 7. Verbolgen 01:38 8. Ceremonial Ineptitude 03:53 9. Drag Me To Hell 05:03 10. Grotesque 03:53 11. I Prediletti: The Folly Of The Gods 05:03 ..::OBSADA::.. Sven De Caluwe - Vocals Ken Bedene - Drums Ian Jekelis - Guitar Stefano Franceschini - Bass Harrison Patuto - Guitar https://www.youtube.com/watch?v=YPeiHYp1Xp4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-06 08:49:02
Rozmiar: 318.40 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Klasyka brutalnego amerykańskiego grania. Debiutancki album z 1997 roku doczekał się reedycji w SEVARED RECORDS. CD zawiera bonusy w postaci numerów live + nowy layout. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana brutalnego death metalu! To arcydzieło death metalu! Ikoniczny kawał mięcha, przesiąknięty zgnilizną i rozkładem. “Hymns of the Sick” is Chicago death metal band’s first full length album released in 1997, and while Deaden wasn’t exactly reinventing the wheel here by any means, I think this is some really good material presented in a really sick manner. There’s something about Deaden’s sound that is so appealing to me, it’s really grimy mid tempo death metal, the guitar tone is sharp, most of the riffs are fun to listen to and the mixing sounds dense and bass-y. There are actually two different vocalists on this album, I think they both preform high screams and low gutturals so it’s kinda difficult to distinguish their vocals from each other on the record, their vocals sound great layered on top of each other though. There are plenty of gross samples describing scenes of murder, cannibalism, and necrophilia. Even with how grimy this record is, it doesn’t stop some of these songs from being pretty damn catchy. Specifically the first half of this album, after the fourth or fifth song, this album starts to lose some memorability and replay-ability. My favorite songs on this album definitely have to be the first two, “Ejaculation to a Rotting Orifice” and “Sculpted in Flesh”. They both start off with gross samples and they both have catchy riffs. “Ejaculation to a Rotting Orifice has these parts where everything just halts so all you hear is either bass guitar or a reverb-y guitar and then it kicks right back up into heavy chugging riffs and screaming. “Sculpted in Flesh” has this part where one of the vocalists says “take a look, tell me what you see, there’s a bouquet of dicks” and that part always gets stuck in my head for some reason and gives me a good chuckle. Overall I think this is a great album and a must listen for anyone who loves the grosser and more twisted acts in metal. This album reminds me a lot of other Illinois death metal bands that use repulsive sexual themes, so if you like this album I highly suggest bands like Lividity and Waco Jesus. hastursrevenge ..::TRACK-LIST::.. 1. Ejaculation of a Rotting Orifice 04:04 2. Sculpted in Flesh 03:52 3. John's List 03:14 4. Subconscious Holocaust 02:32 5. He Wore the Flesh 01:37 6. Butchered Whore 03:53 7. Genocide by Asphyxiation 03:28 8. Land of Larvae 04:01 9. Stretched 06:29 Bonus Tracks: 10. Butchered Whore (Live) 03:21 11. Stretched (Live) 04:18 ..::OBSADA::.. Ethan Deppe - Drums Danny Hughes - Bass, Vocals Drew Stockman - Guitars Von Young - Guitars, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=Bqp1PuwCt0A SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-05 11:01:29
Rozmiar: 102.89 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Klasyka brutalnego amerykańskiego grania. Debiutancki album z 1997 roku doczekał się reedycji w SEVARED RECORDS. CD zawiera bonusy w postaci numerów live + nowy layout. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana brutalnego death metalu! To arcydzieło death metalu! Ikoniczny kawał mięcha, przesiąknięty zgnilizną i rozkładem. “Hymns of the Sick” is Chicago death metal band’s first full length album released in 1997, and while Deaden wasn’t exactly reinventing the wheel here by any means, I think this is some really good material presented in a really sick manner. There’s something about Deaden’s sound that is so appealing to me, it’s really grimy mid tempo death metal, the guitar tone is sharp, most of the riffs are fun to listen to and the mixing sounds dense and bass-y. There are actually two different vocalists on this album, I think they both preform high screams and low gutturals so it’s kinda difficult to distinguish their vocals from each other on the record, their vocals sound great layered on top of each other though. There are plenty of gross samples describing scenes of murder, cannibalism, and necrophilia. Even with how grimy this record is, it doesn’t stop some of these songs from being pretty damn catchy. Specifically the first half of this album, after the fourth or fifth song, this album starts to lose some memorability and replay-ability. My favorite songs on this album definitely have to be the first two, “Ejaculation to a Rotting Orifice” and “Sculpted in Flesh”. They both start off with gross samples and they both have catchy riffs. “Ejaculation to a Rotting Orifice has these parts where everything just halts so all you hear is either bass guitar or a reverb-y guitar and then it kicks right back up into heavy chugging riffs and screaming. “Sculpted in Flesh” has this part where one of the vocalists says “take a look, tell me what you see, there’s a bouquet of dicks” and that part always gets stuck in my head for some reason and gives me a good chuckle. Overall I think this is a great album and a must listen for anyone who loves the grosser and more twisted acts in metal. This album reminds me a lot of other Illinois death metal bands that use repulsive sexual themes, so if you like this album I highly suggest bands like Lividity and Waco Jesus. hastursrevenge ..::TRACK-LIST::.. 1. Ejaculation of a Rotting Orifice 04:04 2. Sculpted in Flesh 03:52 3. John's List 03:14 4. Subconscious Holocaust 02:32 5. He Wore the Flesh 01:37 6. Butchered Whore 03:53 7. Genocide by Asphyxiation 03:28 8. Land of Larvae 04:01 9. Stretched 06:29 Bonus Tracks: 10. Butchered Whore (Live) 03:21 11. Stretched (Live) 04:18 ..::OBSADA::.. Ethan Deppe - Drums Danny Hughes - Bass, Vocals Drew Stockman - Guitars Von Young - Guitars, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=Bqp1PuwCt0A SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-05 10:57:42
Rozmiar: 283.39 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja debiutanckiej, trudno dostępnej epki z 2007 od zasłużonej holenderskiej formacji Hail Of Bullets. Gitarzysta i założyciel Hail Of Bullets, Stephan Gebédi, komentuje: "To materiał, od którego wszystko się zaczęło i który z dnia na dzień uczynił z Hail of Bullets siłę, z którą trzeba się liczyć! Gdy Silenoz (Dimmu Borgir) posłuchaj tej epki, powiedział: «Kiedy myślisz, że nie ma już nadziei dla brutalnej muzyki, w której każdy zespół brzmi tak samo, pojawia się Hail of Bullets i zrównuje wszystko z ziemią». Po wyprodukowaniu naszego pełnego albumu, Dan Swanö dodał: «Jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy album, nad którym pracowałem przez bardzo, bardzo, bardzo długi czas!» Chyba niewiele możemy do tego dodać!" Epka "Hail Of Bullets" pierwotnie została wydana samodzielnie przez zespół i przez kilka lat rozprowadzana w formacie CD-R, po czym stała się niedostępna. Agonia Records wznawia epkę z odnowioną szatą graficzną i w kilku różnych formatach, w tym w trzech wersjach winylowych. Hail Of Bullets - często określany mianem death metalowej supergrupy - rozpoczął działalność w 2006 wydał trzy albumy studyjne; wszystkie w tym samym składzie. Należą do niego Stephan Gebédi (Thanatos) na gitarze, Martin van Drunen (Asphyx, Thanatos) na wokalu, Paul Baayens (Asphyx) na gitarze, Theo van Eekelen (Houwister, Grand Supreme Blood Court) na basie i Ed Warby (Ayreon, ex-Gorefest) na perkusji. A re-release of the self-titled, hard to come by debut EP from 2007 by celebrated Dutch death metal brigade Hail Of Bullets. Guitarist & founder Stephan Gebédi comments: "The EP that started it all in 2007 for us and turned Hail of Bullets in a Death Metal force to be reckoned with overnight! After hearing this EP for the first time, Silenoz (Dimmu Borgir) said that: «When you think there’s no more hope for brutal music, where every bands sounds the same, Hail of Bullets come along and just level everything with the ground! Pretenders – move over!» And after producing our full-length album, Dan Swanö stated: «One of the best, if not the best albums I worked on for a very, very, very long time!» Not much we can add to this, I guess! "Hail Of Bullets", originally self-released, was distributed by the band themselves in CD-R format for a number of years. Having been unavailable since, Agonia Records will restore it back to live with revamped artwork and in several different formats, including three vinyl iterations. Often lauded as a death metal supergroup, Hail Of Bullets started out in 2006 and released three studio albums to their name, all with the same line-up comprising Stephan Gebédi (Thanatos) on guitars, Martin van Drunen (Asphyx, Thanatos) on vocals, Paul Baayens (Asphyx) on guitars, Theo van Eekelen (Houwister, Grand Supreme Blood Court) on bass and Ed Warby (Ayreon, ex-Gorefest) on drums. ..::TRACK-LIST::.. 1. General Winter 05:46 2. Red Wolves Of Stalin 05:16 3. Ordered Eastward 04:44 4. Advancing Once More 05:02 https://www.youtube.com/watch?v=LkwtzMjpCqI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-03 17:47:37
Rozmiar: 50.02 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja debiutanckiej, trudno dostępnej epki z 2007 od zasłużonej holenderskiej formacji Hail Of Bullets. Gitarzysta i założyciel Hail Of Bullets, Stephan Gebédi, komentuje: "To materiał, od którego wszystko się zaczęło i który z dnia na dzień uczynił z Hail of Bullets siłę, z którą trzeba się liczyć! Gdy Silenoz (Dimmu Borgir) posłuchaj tej epki, powiedział: «Kiedy myślisz, że nie ma już nadziei dla brutalnej muzyki, w której każdy zespół brzmi tak samo, pojawia się Hail of Bullets i zrównuje wszystko z ziemią». Po wyprodukowaniu naszego pełnego albumu, Dan Swanö dodał: «Jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy album, nad którym pracowałem przez bardzo, bardzo, bardzo długi czas!» Chyba niewiele możemy do tego dodać!" Epka "Hail Of Bullets" pierwotnie została wydana samodzielnie przez zespół i przez kilka lat rozprowadzana w formacie CD-R, po czym stała się niedostępna. Agonia Records wznawia epkę z odnowioną szatą graficzną i w kilku różnych formatach, w tym w trzech wersjach winylowych. Hail Of Bullets - często określany mianem death metalowej supergrupy - rozpoczął działalność w 2006 wydał trzy albumy studyjne; wszystkie w tym samym składzie. Należą do niego Stephan Gebédi (Thanatos) na gitarze, Martin van Drunen (Asphyx, Thanatos) na wokalu, Paul Baayens (Asphyx) na gitarze, Theo van Eekelen (Houwister, Grand Supreme Blood Court) na basie i Ed Warby (Ayreon, ex-Gorefest) na perkusji. A re-release of the self-titled, hard to come by debut EP from 2007 by celebrated Dutch death metal brigade Hail Of Bullets. Guitarist & founder Stephan Gebédi comments: "The EP that started it all in 2007 for us and turned Hail of Bullets in a Death Metal force to be reckoned with overnight! After hearing this EP for the first time, Silenoz (Dimmu Borgir) said that: «When you think there’s no more hope for brutal music, where every bands sounds the same, Hail of Bullets come along and just level everything with the ground! Pretenders – move over!» And after producing our full-length album, Dan Swanö stated: «One of the best, if not the best albums I worked on for a very, very, very long time!» Not much we can add to this, I guess! "Hail Of Bullets", originally self-released, was distributed by the band themselves in CD-R format for a number of years. Having been unavailable since, Agonia Records will restore it back to live with revamped artwork and in several different formats, including three vinyl iterations. Often lauded as a death metal supergroup, Hail Of Bullets started out in 2006 and released three studio albums to their name, all with the same line-up comprising Stephan Gebédi (Thanatos) on guitars, Martin van Drunen (Asphyx, Thanatos) on vocals, Paul Baayens (Asphyx) on guitars, Theo van Eekelen (Houwister, Grand Supreme Blood Court) on bass and Ed Warby (Ayreon, ex-Gorefest) on drums. ..::TRACK-LIST::.. 1. General Winter 05:46 2. Red Wolves Of Stalin 05:16 3. Ordered Eastward 04:44 4. Advancing Once More 05:02 https://www.youtube.com/watch?v=LkwtzMjpCqI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-03 17:44:43
Rozmiar: 167.56 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. A progressive death masterpiece!!! Na tym albumie dzieje się wiele, w najbardziej zdumiewający sposób, jaki można sobie wyobrazić. Zdecydowanie nie przegapcie tych gości, nadchodzą... 2020 provided plenty of quality metal releases, but only a scant few of those which tickled my fancy fall into the “progressive metal” category. Of those, we missed two that deserve mention. The first is Cellar Vessel’s immense slab of Xanthrochroided symphonic prog-death, entitled Vein Beneath the Soil. The second—and, obviously, more preferred, since I’m writing about it—is UK quartet Luna’s Call’s sophomore epic Void. Luna’s Call haven’t been around very long, but they certainly sound as well-traveled as anyone. Mature, complex songwriting abounds on Void, but not at the expense of fun or excitement. Unlike their debut, which felt like Opeth channeling tech death and Danny Elfman, their sophomore effort blossoms in theatrical Native Constructs with the same flair for the dramatic that Queen often evokes. Individual elements mutate according to the needs of the song, which is exactly how any progressive metal band should incorporate them. Correspondingly, songs mutate according to the needs of the album, again exactly as any progressive metal band should compose them. As a result, Void feels like an expansive concept record and is, therefore, best experienced as a whole. If there was any one song to convince you further, dear readers, that this record demands your time, attention, and money, it’s “Solar Immolation.” A scathing, scalding opus totaling over 13 minutes in length, this blazing number traverses the gamut of Luna’s Call’s arsenal of tools. Lush strings and space-age synths collaborate with a beautiful piano melody, carried to your ears on the back of a super slick prog-death introduction. From that point, the song juggles different sounds and landscapes without so much as a hiccup. By the time “Solar Immolation” ends, it takes some willpower not to pause and just let the silence punctuate the moment for a minute... No! We must continue, for there is much left to explore, like “Enceladus and the Life Inside.” Breathtaking vocal melodies melt amidst noodly bass lines and sweet piano arpeggios. It might not be a heavy track, but the burden of its emotional weight too easily ensconces my senses, causing shivers to race up my spine. “Locus” plays with false starts and silence, which troubled me at first, but I quickly came to regard it as one of the standouts of the album because it keeps me on my toes. Immediately following “Locus,” “In Bile They Bathe” executes a swift kick to the balls before booking it—a fine, upstanding power move which proves that the band knows how to self-edit, only putting material where it belongs in measures that make sense. It makes sense, then, that Luna’s Call close out the record with another long-form banger, “Fly Further Cosmonaut.” Prog-death, delivered with barebones instrumentation, suddenly explodes in a lush crescendo before immediately retreating to pensive plucking and excellent clean singing only to then bring forth a veritable smorgasbord of dynamic twists and satisfying textures. And just like that, Void is over. No frivolous outros or pretentious monologues. It just ends. Magnificent. Kenstrosity Hailing from the U.K., Luna's Call released their second full-length album "Void" earlier this year. They have a really unique brand of progressive death metal that will both throw off and intrigue even the most avid of prog enthusiasts. It must be one of the most challenging albums I checked out this year but it's definitely worth taking your time with because the musicianship in here is pure brain-melting gold. The compositional style is very complex, shifting and always taking you by surprise. The music changes tone, pace and dynamic all the time and you can never really anticipate what will hit you next. It's somewhat amorphous and chaotic but it maintains a good continuity and displays tremendous ingenuity and creativity. The drums and guitar riffs are very swift, agile and restless but can also land in some seriously nasty and clearly paced head-bang patterns. They always like to tease you with syncopated stuff and musical ideas going slightly off from where you'd naturally expect them to. I find that both annoying and stimulating but in the end its definitely a positive aspect for me. And the solos are particularly nutty but also melodic and fluid enough to make sense musically rather than just show off technique. The bass is very hectic, flashy, fast and fluid. It often resembles fretless fluid bass akin to tech-death bands like Beyond Creation. In fact there's clearly a strong technical death component to their style with all the blast beats, fast tempos and challenging parts. But overall I would probably describe it as a hectic version of Opeth with ADHD, weird atmospheres and incredible diversity. And that gets us to the atmospheric side and various influences. I would hold the keyboard mostly responsible for diversifying the expressive textures, though the vocals and guitar leads often play into that. The vibe is a weird mix of spacey, cosmic vibes and a dash of ethnic/oriental touch, sometimes going towards a cinematic, even slightly cartoonish sound (see the orchestral build-up in the middle of "Fly Further Cosmonaut"). The orchestral arrangements are actually quite diverse and rich, though not always present, which is something that balances out harsh and clear textures beautifully. Thankfully, the album isn't only eccentric and over the top. There are also moments that allow the listener to take a breath. The soft vocal part in "Signs" and the clean guitar tracks "Enceladus and The Life Inside" and "Silverfish" are all superb moments that display their capacity to express emotion in many forms and to bring about beautiful and creative melodies. Vocals are seriously satisfying. The death growls are somewhat similar to Michael Akerfeldt, though probably with a more brutal, filthy edge, more akin to brutal or technical death vocals. Cleans are quite diverse and surprising though. For the most part they keep a dash of dissonance and weirdness in decent extent, not overdoing it and also allowing melody to come through. And there's this one moment in "Locus" in a really high register that kinda reminded me of Matt Bellamy form Muse. That's definitely a highlight. If at the end of it you're not at least a little confused, you probably weren't listening closely. There are so many contrasts and unexpected ideas that really create a unique sound to this band, worthy of praise and admiration. As musicians, they are all inhumanly skilled and yet they also put a lot of emphasis on expression, melody, coherence and a good dose of filth. They managed to dodge the trap of making it all about technical skill and complexity, although that is often the main focus. "Void" is a monster with feelings and intellect and if you're not mentally prepared, it will take you out! andreipianoman ..::TRACK-LIST::.. 1. Merced's Footsteps 02:13 2. Signs 08:27 3. Solar Immolation 13:24 4. Enceladus & the Life Inside 05:22 5. Locus 06:04 6. In Bile They Bathe 03:43 7. Silverfish 02:06 8. Fly Further Cosmonaut 09:19 ..::OBSADA::.. Brad Laver - bass, vocals Neil Purdy - vocals, guitars Jamie Batt - drums, vocals Liam Underdown - guitars https://www.youtube.com/watch?v=wWO023qN6OU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-02 17:21:07
Rozmiar: 118.54 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. A progressive death masterpiece!!! Na tym albumie dzieje się wiele, w najbardziej zdumiewający sposób, jaki można sobie wyobrazić. Zdecydowanie nie przegapcie tych gości, nadchodzą... 2020 provided plenty of quality metal releases, but only a scant few of those which tickled my fancy fall into the “progressive metal” category. Of those, we missed two that deserve mention. The first is Cellar Vessel’s immense slab of Xanthrochroided symphonic prog-death, entitled Vein Beneath the Soil. The second—and, obviously, more preferred, since I’m writing about it—is UK quartet Luna’s Call’s sophomore epic Void. Luna’s Call haven’t been around very long, but they certainly sound as well-traveled as anyone. Mature, complex songwriting abounds on Void, but not at the expense of fun or excitement. Unlike their debut, which felt like Opeth channeling tech death and Danny Elfman, their sophomore effort blossoms in theatrical Native Constructs with the same flair for the dramatic that Queen often evokes. Individual elements mutate according to the needs of the song, which is exactly how any progressive metal band should incorporate them. Correspondingly, songs mutate according to the needs of the album, again exactly as any progressive metal band should compose them. As a result, Void feels like an expansive concept record and is, therefore, best experienced as a whole. If there was any one song to convince you further, dear readers, that this record demands your time, attention, and money, it’s “Solar Immolation.” A scathing, scalding opus totaling over 13 minutes in length, this blazing number traverses the gamut of Luna’s Call’s arsenal of tools. Lush strings and space-age synths collaborate with a beautiful piano melody, carried to your ears on the back of a super slick prog-death introduction. From that point, the song juggles different sounds and landscapes without so much as a hiccup. By the time “Solar Immolation” ends, it takes some willpower not to pause and just let the silence punctuate the moment for a minute... No! We must continue, for there is much left to explore, like “Enceladus and the Life Inside.” Breathtaking vocal melodies melt amidst noodly bass lines and sweet piano arpeggios. It might not be a heavy track, but the burden of its emotional weight too easily ensconces my senses, causing shivers to race up my spine. “Locus” plays with false starts and silence, which troubled me at first, but I quickly came to regard it as one of the standouts of the album because it keeps me on my toes. Immediately following “Locus,” “In Bile They Bathe” executes a swift kick to the balls before booking it—a fine, upstanding power move which proves that the band knows how to self-edit, only putting material where it belongs in measures that make sense. It makes sense, then, that Luna’s Call close out the record with another long-form banger, “Fly Further Cosmonaut.” Prog-death, delivered with barebones instrumentation, suddenly explodes in a lush crescendo before immediately retreating to pensive plucking and excellent clean singing only to then bring forth a veritable smorgasbord of dynamic twists and satisfying textures. And just like that, Void is over. No frivolous outros or pretentious monologues. It just ends. Magnificent. Kenstrosity Hailing from the U.K., Luna's Call released their second full-length album "Void" earlier this year. They have a really unique brand of progressive death metal that will both throw off and intrigue even the most avid of prog enthusiasts. It must be one of the most challenging albums I checked out this year but it's definitely worth taking your time with because the musicianship in here is pure brain-melting gold. The compositional style is very complex, shifting and always taking you by surprise. The music changes tone, pace and dynamic all the time and you can never really anticipate what will hit you next. It's somewhat amorphous and chaotic but it maintains a good continuity and displays tremendous ingenuity and creativity. The drums and guitar riffs are very swift, agile and restless but can also land in some seriously nasty and clearly paced head-bang patterns. They always like to tease you with syncopated stuff and musical ideas going slightly off from where you'd naturally expect them to. I find that both annoying and stimulating but in the end its definitely a positive aspect for me. And the solos are particularly nutty but also melodic and fluid enough to make sense musically rather than just show off technique. The bass is very hectic, flashy, fast and fluid. It often resembles fretless fluid bass akin to tech-death bands like Beyond Creation. In fact there's clearly a strong technical death component to their style with all the blast beats, fast tempos and challenging parts. But overall I would probably describe it as a hectic version of Opeth with ADHD, weird atmospheres and incredible diversity. And that gets us to the atmospheric side and various influences. I would hold the keyboard mostly responsible for diversifying the expressive textures, though the vocals and guitar leads often play into that. The vibe is a weird mix of spacey, cosmic vibes and a dash of ethnic/oriental touch, sometimes going towards a cinematic, even slightly cartoonish sound (see the orchestral build-up in the middle of "Fly Further Cosmonaut"). The orchestral arrangements are actually quite diverse and rich, though not always present, which is something that balances out harsh and clear textures beautifully. Thankfully, the album isn't only eccentric and over the top. There are also moments that allow the listener to take a breath. The soft vocal part in "Signs" and the clean guitar tracks "Enceladus and The Life Inside" and "Silverfish" are all superb moments that display their capacity to express emotion in many forms and to bring about beautiful and creative melodies. Vocals are seriously satisfying. The death growls are somewhat similar to Michael Akerfeldt, though probably with a more brutal, filthy edge, more akin to brutal or technical death vocals. Cleans are quite diverse and surprising though. For the most part they keep a dash of dissonance and weirdness in decent extent, not overdoing it and also allowing melody to come through. And there's this one moment in "Locus" in a really high register that kinda reminded me of Matt Bellamy form Muse. That's definitely a highlight. If at the end of it you're not at least a little confused, you probably weren't listening closely. There are so many contrasts and unexpected ideas that really create a unique sound to this band, worthy of praise and admiration. As musicians, they are all inhumanly skilled and yet they also put a lot of emphasis on expression, melody, coherence and a good dose of filth. They managed to dodge the trap of making it all about technical skill and complexity, although that is often the main focus. "Void" is a monster with feelings and intellect and if you're not mentally prepared, it will take you out! andreipianoman ..::TRACK-LIST::.. 1. Merced's Footsteps 02:13 2. Signs 08:27 3. Solar Immolation 13:24 4. Enceladus & the Life Inside 05:22 5. Locus 06:04 6. In Bile They Bathe 03:43 7. Silverfish 02:06 8. Fly Further Cosmonaut 09:19 ..::OBSADA::.. Brad Laver - bass, vocals Neil Purdy - vocals, guitars Jamie Batt - drums, vocals Liam Underdown - guitars https://www.youtube.com/watch?v=wWO023qN6OU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 14
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-02 17:17:48
Rozmiar: 355.69 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Brudny i obskurny death metal w klimacie FUNEBRARUM, DISMA, DEMILICH, DEMIGOD. W składzie byli i obecni muzycy RAVAGER, IMPIETY, DISGORGE, HACAVITZ, PROFANATOR, DEMONIZED... ..::TRACK-LIST::.. 1. Awaken 01:16 2. Naamtaar Kingu 06:15 3. The Flesh Beyond The Umbra 04:00 4. Cthulu Wgah Nagl Fntagn 02:08 5. Realm of Utumno 05:57 ..::OBSADA::.. Alejandro Franco - Drums Antimo Buonanno - Guitars, Bass, Vocals, Lyrics https://www.youtube.com/watch?v=5cUKkgUwpbI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-31 09:55:04
Rozmiar: 45.63 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Brudny i obskurny death metal w klimacie FUNEBRARUM, DISMA, DEMILICH, DEMIGOD. W składzie byli i obecni muzycy RAVAGER, IMPIETY, DISGORGE, HACAVITZ, PROFANATOR, DEMONIZED... ..::TRACK-LIST::.. 1. Awaken 01:16 2. Naamtaar Kingu 06:15 3. The Flesh Beyond The Umbra 04:00 4. Cthulu Wgah Nagl Fntagn 02:08 5. Realm of Utumno 05:57 ..::OBSADA::.. Alejandro Franco - Drums Antimo Buonanno - Guitars, Bass, Vocals, Lyrics https://www.youtube.com/watch?v=5cUKkgUwpbI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-31 09:51:31
Rozmiar: 126.52 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Technical progressive/avant-garde is a difficult genre to succeed in. In order to keep people coming back, you have to not sound like you're ripping off Gorguts, Ulcerate, DSO, or the likes. You have to incorporate your own twists and turns to make it sound unique to set you apart from the 3,000 other bands trying to sound dissonant and cool and simultaneously make it engaging so that people want to hear it again. Added upon those basic challenges of making good music is the challenge of succeeding in a genre that is already one of the least accessible genres of music while using compositional tools like dissonance that send even many metalheads running to the hills. More often than not, a band just ends up creating a wall of dissonant noise that only tires and bores the listener (cough, cough, Altarage), or gets their head stuck up their butt creating "atmusfeeric" noises (hey there, Blus Aut Nord) or just creates a lifeless ripoff of the genre's greats. But, every so often, a band will create a dissonant masterpiece, a testament to the ideals of creativity and thinking outside the box without ripping off Ulcerate or another dissonant legend. Bands like Pyrrhon, Gorguts (who's done it a lot), and Redemptor have made albums that are masterful, unique, jaw-dropping and unconventional. That pantheon is about to be joined by Ingurgitating Oblivion. it's hard to describe these guys because they create a sound that's all their own on this release. Imagine Defeated Sanity taking Gorguts and Ulcerate pills by the gallon and lacing it with some DSO, Cynic, and Atheist. That’ll give you a 'basic' idea of what to expect. The album kicks off with the song Amid the Offal, Abide With Me. The song starts off with 40 seconds of soft atmospheric noise, then kicks in with one of the best opening riffs I’ve heard before. That riff alone is worth talking about because it is the perfect example of how the album functions. It’s a groovy, dissonant riff that sounds not too different from something you would find in a BDM album. It’s a perfectly crafted riff that starts off on a crushing note than goes into some dissonant harmonies before descending into chaos. The song is the perfect example of how brutality and memorable yet innovative songwriting can work together to create something amazing. The song crashes and twists and writhes in an unpredictable, serpentine structure, laying down riff after riff. And frick are those riffs mouthwatering. The riffs alternate between groovy, technical and spazzed-out weird while remaining cold, dissonant, and almost catchy at times. Sometimes they will have a motif, or variations of the main riff, lead the song, which is great. By doing so, the allow the song to flow without sounding redundant. They only sound slightly like the original riff, but they make listening to the song much more immersive and easier to follow. The song ends with some very eerie, dissonant riffs and nice, jazzy drumming. Th next song, a 22-minute behemoth, with an absurdly long title, is amazing. It starts off with a cool, jazzy dissonant part reminiscent of Atheist. The song then kicks in on a crushing note. What is enjoyable about this song is that this band knows that it’s okay to REPEAT a good riff more than once. This makes digesting the riff-tornado this song is much more enjoyable and more engaging. This song is one my favorites, packed full of good riffs. This song has the best balance of dissonance and more traditional BDM riffs and avant-garde progressive moments. The only complaint is that the atmospheric section at the end of the song is too long. But, thanks to the skip button, this can be bypassed without ruining the listening experience. The title track is a monster. It’s one of the more varied tracks, fluctuating between heavy dissonant riffing interspersed with dissonant harmonies and proggy atmospheric sections. The song is unpredictable, yet it pulls your attention in constantly. The solos and harmonies create a stunning and coldly dissonant landscape. The drumming on this song is some of the most intense as well, and the way the vocalist uses his higher pitch rasps is very enjoyable. The piano section at the end is also really good. Most piano/acoustic sections in extreme metal are boring, predictable and don't really add to the song besides being a novelty. Here, though, it adds to the texture and mood progression and concludes it in an unpredictable yet extremely satisfying way. The final track is probably the most divisive. I personally enjoyed the long, dissonant, jazzy jam, as it wasn't just some jazz being done to show that they're cool progressive guys. I feel like they use it to create moods, atmosphere, and feeling exceptionally well, though not everyone will enjoy it. The last two minutes or so are 'normal' death metal (at least by their standards) and concludes the song fantastically and energetically. What makes this album so phenomenal is that while each track in itself is a masterpiece, yet all the songs flow into each other while being easily individually distinguishable. These guys create a genuinely engrossing and hypnotic quilt of mood, atmosphere, and textures together, and the album maintains this unique blend throughout the entire album without faltering. The riffs are absolutely amazing. The production fits the album's vision like a glove and is wonderfully balanced so that everything can be heard clearly. A special shoutout to the drummer: Lille Gruber takes this album to the next level. His drumming is ridiculously technical, smooth, and his fills are very creative and cool to listen to. The drumming never distracts from anything else going on though, serving to blend and enhance what's going on beautifully. His unique jazzy style and incredible brutal technicality, coupled with his penchant for endlessly creative fills, take this album to another level of perfection. No other drummer could have made the album as good with their drumming as Lille Gruber did on this album. Another shoutout to the vocalist, who sounds unique, and his growls carry their own distinctive personality. The nearest comparison would be a throatier, more in-your-face Steve Tucker. If you haven't listened to this album, try it. A warning though: Go in with an open mind. This is an incredibly varied and eclectic album. It may take time to fully digest, but trust me, this album's magnificence will not be lost on you. coolerspiller ..::TRACK-LIST::.. 1. Amid the offal, abide with me 10:42 2. A Mote Constitutes What To Me Is Not All, And Eternally All, Is Nothing 22:50 3. Vision Wallows In Symphonies Of Light 10:50 4. A Devourer Of Fitting Shades Who Dwells In Rays Of Light 07:39 ..::OBSADA::.. Rhythm Guitar, Lead Guitar, Vocals, Lyrics By - Florian Engelke Drums - Lille Gruber Lead Guitar, Engineer - Norbert Müller Bass, Synth, Vocals - Adrian Bojarowski Vibraphone - Maren Poelman Piano - Celine Voccia https://www.youtube.com/watch?v=LFlkwqvOaOo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-27 13:03:01
Rozmiar: 120.21 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Technical progressive/avant-garde is a difficult genre to succeed in. In order to keep people coming back, you have to not sound like you're ripping off Gorguts, Ulcerate, DSO, or the likes. You have to incorporate your own twists and turns to make it sound unique to set you apart from the 3,000 other bands trying to sound dissonant and cool and simultaneously make it engaging so that people want to hear it again. Added upon those basic challenges of making good music is the challenge of succeeding in a genre that is already one of the least accessible genres of music while using compositional tools like dissonance that send even many metalheads running to the hills. More often than not, a band just ends up creating a wall of dissonant noise that only tires and bores the listener (cough, cough, Altarage), or gets their head stuck up their butt creating "atmusfeeric" noises (hey there, Blus Aut Nord) or just creates a lifeless ripoff of the genre's greats. But, every so often, a band will create a dissonant masterpiece, a testament to the ideals of creativity and thinking outside the box without ripping off Ulcerate or another dissonant legend. Bands like Pyrrhon, Gorguts (who's done it a lot), and Redemptor have made albums that are masterful, unique, jaw-dropping and unconventional. That pantheon is about to be joined by Ingurgitating Oblivion. it's hard to describe these guys because they create a sound that's all their own on this release. Imagine Defeated Sanity taking Gorguts and Ulcerate pills by the gallon and lacing it with some DSO, Cynic, and Atheist. That’ll give you a 'basic' idea of what to expect. The album kicks off with the song Amid the Offal, Abide With Me. The song starts off with 40 seconds of soft atmospheric noise, then kicks in with one of the best opening riffs I’ve heard before. That riff alone is worth talking about because it is the perfect example of how the album functions. It’s a groovy, dissonant riff that sounds not too different from something you would find in a BDM album. It’s a perfectly crafted riff that starts off on a crushing note than goes into some dissonant harmonies before descending into chaos. The song is the perfect example of how brutality and memorable yet innovative songwriting can work together to create something amazing. The song crashes and twists and writhes in an unpredictable, serpentine structure, laying down riff after riff. And frick are those riffs mouthwatering. The riffs alternate between groovy, technical and spazzed-out weird while remaining cold, dissonant, and almost catchy at times. Sometimes they will have a motif, or variations of the main riff, lead the song, which is great. By doing so, the allow the song to flow without sounding redundant. They only sound slightly like the original riff, but they make listening to the song much more immersive and easier to follow. The song ends with some very eerie, dissonant riffs and nice, jazzy drumming. Th next song, a 22-minute behemoth, with an absurdly long title, is amazing. It starts off with a cool, jazzy dissonant part reminiscent of Atheist. The song then kicks in on a crushing note. What is enjoyable about this song is that this band knows that it’s okay to REPEAT a good riff more than once. This makes digesting the riff-tornado this song is much more enjoyable and more engaging. This song is one my favorites, packed full of good riffs. This song has the best balance of dissonance and more traditional BDM riffs and avant-garde progressive moments. The only complaint is that the atmospheric section at the end of the song is too long. But, thanks to the skip button, this can be bypassed without ruining the listening experience. The title track is a monster. It’s one of the more varied tracks, fluctuating between heavy dissonant riffing interspersed with dissonant harmonies and proggy atmospheric sections. The song is unpredictable, yet it pulls your attention in constantly. The solos and harmonies create a stunning and coldly dissonant landscape. The drumming on this song is some of the most intense as well, and the way the vocalist uses his higher pitch rasps is very enjoyable. The piano section at the end is also really good. Most piano/acoustic sections in extreme metal are boring, predictable and don't really add to the song besides being a novelty. Here, though, it adds to the texture and mood progression and concludes it in an unpredictable yet extremely satisfying way. The final track is probably the most divisive. I personally enjoyed the long, dissonant, jazzy jam, as it wasn't just some jazz being done to show that they're cool progressive guys. I feel like they use it to create moods, atmosphere, and feeling exceptionally well, though not everyone will enjoy it. The last two minutes or so are 'normal' death metal (at least by their standards) and concludes the song fantastically and energetically. What makes this album so phenomenal is that while each track in itself is a masterpiece, yet all the songs flow into each other while being easily individually distinguishable. These guys create a genuinely engrossing and hypnotic quilt of mood, atmosphere, and textures together, and the album maintains this unique blend throughout the entire album without faltering. The riffs are absolutely amazing. The production fits the album's vision like a glove and is wonderfully balanced so that everything can be heard clearly. A special shoutout to the drummer: Lille Gruber takes this album to the next level. His drumming is ridiculously technical, smooth, and his fills are very creative and cool to listen to. The drumming never distracts from anything else going on though, serving to blend and enhance what's going on beautifully. His unique jazzy style and incredible brutal technicality, coupled with his penchant for endlessly creative fills, take this album to another level of perfection. No other drummer could have made the album as good with their drumming as Lille Gruber did on this album. Another shoutout to the vocalist, who sounds unique, and his growls carry their own distinctive personality. The nearest comparison would be a throatier, more in-your-face Steve Tucker. If you haven't listened to this album, try it. A warning though: Go in with an open mind. This is an incredibly varied and eclectic album. It may take time to fully digest, but trust me, this album's magnificence will not be lost on you. coolerspiller ..::TRACK-LIST::.. 1. Amid the offal, abide with me 10:42 2. A Mote Constitutes What To Me Is Not All, And Eternally All, Is Nothing 22:50 3. Vision Wallows In Symphonies Of Light 10:50 4. A Devourer Of Fitting Shades Who Dwells In Rays Of Light 07:39 ..::OBSADA::.. Rhythm Guitar, Lead Guitar, Vocals, Lyrics By - Florian Engelke Drums - Lille Gruber Lead Guitar, Engineer - Norbert Müller Bass, Synth, Vocals - Adrian Bojarowski Vibraphone - Maren Poelman Piano - Celine Voccia https://www.youtube.com/watch?v=LFlkwqvOaOo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-27 12:59:43
Rozmiar: 359.70 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja klasycznej płyty z 1994 roku w wykonaniu amerykańskiego GUTTED. Intensywny, ciężki i miażdżący death metal! Gutted z amerykańskiego Toledo to nowe wcielenie grupy Demi-God, którą w 1990 roku powołali do życia trzej bracia o nazwisku Ditch. W 1992 roku chłopaków naszło na zmianę szyldu, więc przeprowadzili ją gładko i po taniości – do tego stopnia, że demo Demi-God rozprowadzali pod tytułem… „Gutted”. W 1993 roku zespół dorobił się drugiej demówki, już z całkowicie nowymi utworami, która szybko zapewniła im kontrakt z Red Light Records. Na potrzeby nagrań debiutu bracia ściągnęli do składu starego znajomka, Billy’ego Millsa – to dzięki niemu materiał został wzbogacony o kilka solówek i zyskał na ogólnej gęstości. Bleed For Us To Live to trzy kwadranse ciężkiego i krwistego death metalu, który — co zaskakujące, biorąc pod uwagę czas powstania tej płyty — wcale nie sprowadza się do bezczelnej zrzynki z co sławniejszych kapel. Oczywiście muzyka Gutted w żadnym stopniu nie jest oryginalna (a przynajmniej ja nie wychwyciłem tu nic naonczas odkrywczego), bo chłopaki lubią wpleść tu i ówdzie riff pod Cannibal Corpse albo Morbid Angel, zaś tempa i motoryka materiału są dość charakterystyczne dla Benediction czy Grave, a mimo to nie można im jednoznacznie zarzucić naśladownictwa. Zamiast konkurować z innymi w ilościach blastów i stopniu skomplikowania struktur, Amerykanie postawili na masywną ścianę dźwięku, raczej umiarkowane (choć urozmaicone) tempa i bardzo wyraźny groove. Muzycznej mielonce towarzyszy odpowiednio głęboki i czytelny wokal Marka. Nagrywając debiut, zespół powtórzył wszystkie utwory z dema „Disease”, co mogłoby nie najlepiej świadczyć o jego kreatywności, gdyby nie to, że wszystkie zostały odrobinę podkręcone, uzupełnione nowymi solówkami i podane w nad wyraz dobrym brzmieniu. No i jest wśród nich „Death Before Dismember” – zdecydowanie największy hicior na płycie. Gdyby aż tak chwytliwych kawałków — czy ogólnie wybijających się fragmentów — było na Bleed For Us To Live więcej, muzyka na pewno mogłaby jeszcze szybciej zagnieździć się w pamięci, a tak mamy niemal monolit, z którym trzeba spędzić trochę czasu, żeby należycie poznać jego mocne strony. Tych na szczęście nie brakuje i dlatego debiut Gutted to porządna deathmetalowa uczta. Bleed For Us To Live mogę śmiało polecić miłośnikom fachowo zagranej mielonki w amerykańskim stylu. Zespół braki oryginalności nadrabia jakością muzyki, więc po sesji z tym krążkiem nikt nie powinien czuć się zawiedziony. To klasyk, choć raczej przez małe „k”. demo Shit, it's really hard to believe that such a devastating album remained so unnoticed and I myself haven't even heard of GUTTED until 2008! The only explanation I can find is that I'm not the only one, as this album must have had really shitty promotion at the time of its release. Real shame, as nowadays I can say it's one of the best (!!!!) death metal albums that came from the American scene at the time; it even equals such masterpieces as "Leprosy" or "Human Waste". From my first listen of "Bleed For us to Live" I was hooked, these claws from the cover caught my guts and ripped them unmercifully. Absolutely killer stuff. Before this CD, GUTTED has released two demo tapes - first one "Into the Gates of Insanity" was pretty much weak and dull, but the second demo called "Disease" was a sign that this is a band to watch. The music was truly phenomenal and this debut album is just same, only with better production and even more killer songs. GUTTED hasn’t changed their style at all since that demo – actually “Bleed For Us To Live” is a natural successor of “Disease” and simply develops the style from it. Here’s the same catchiness, the same fantastic groove, massively brutal parts, mostly mid or slow paced, hardly ever really fast – but they did play some blasts, which just massacre like in “Chock Full of Guts”… Really lovely stuff. GUTTED used the same RT Audio studio and they knew what they’re doing. This place gave them fantastic production and this album has even more brutal sound. You can hear it especially with the vocals, which seem to be bit more guttural. “Bleed For Us To Live” contains ten tracks in total – only few of them are really new, as there are basically all the hits from “Disease” demo. I must admit it was wise decision to put them here also, as these songs simply deserve to have place on a full length. New compositions aren’t any worse and kill with equal strength. Pure relentless force, with such amazing and memorable tunes as “Death Before Dismember”, “Skeletonized”. Any surprises? Not really (hmm, maybe an acoustic fragments in “Flood of Blood”?). I love the way GUTTED composed their songs, with so many great ideas, many hooks, quality stuff and no fillers. All that created an amazing album, which I would never consider as boring. I could listen to it and listen forever, without any signs of boredom. I also like the titles of these tracks – truly classic for death metal like “Chock Full of Guts” or “Kickin’ the Corpse”, not to mention “Death Before Dismember”. Well, I guess I like everything about GUTTED. It is just a fuckin’ must to have. Hmm, the only complain I can think of is the way this album is released. I have a feeling that somehow the version of CD I have is a re-release done by the band, but it's done so poorly that it disappoints. No lyrics, no booklet, nothing what normally should come with such an album. dismember marcin ..::TRACK-LIST::.. 1. Bleed 05:58 2. Sins of God 04:16 3. Nailed to the Cross 03:50 4. Cold in the Coffin 05:03 5. Chopped up the Altar 03:41 6. Death before Dismember 05:44 7. Chock full of Guts 04:32 8. Skeletonized 04:37 9. Kickin' the Corpse 03:34 10. Flood of Blood 03:37 ..::OBSADA::.. Mark Ditch - Vocals, Bass, Keyboards Scott Ditch - Drums Michael Ditch (R.I.P. 2014) - Guitars (rhythm), Guitars (lead) Billy Mills - Guitars (lead), Guitars (rhythm), Guitars (acoustic) https://www.youtube.com/watch?v=ZCx-qH1z6pU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-26 12:52:00
Rozmiar: 107.67 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Reedycja klasycznej płyty z 1994 roku w wykonaniu amerykańskiego GUTTED. Intensywny, ciężki i miażdżący death metal! Gutted z amerykańskiego Toledo to nowe wcielenie grupy Demi-God, którą w 1990 roku powołali do życia trzej bracia o nazwisku Ditch. W 1992 roku chłopaków naszło na zmianę szyldu, więc przeprowadzili ją gładko i po taniości – do tego stopnia, że demo Demi-God rozprowadzali pod tytułem… „Gutted”. W 1993 roku zespół dorobił się drugiej demówki, już z całkowicie nowymi utworami, która szybko zapewniła im kontrakt z Red Light Records. Na potrzeby nagrań debiutu bracia ściągnęli do składu starego znajomka, Billy’ego Millsa – to dzięki niemu materiał został wzbogacony o kilka solówek i zyskał na ogólnej gęstości. Bleed For Us To Live to trzy kwadranse ciężkiego i krwistego death metalu, który — co zaskakujące, biorąc pod uwagę czas powstania tej płyty — wcale nie sprowadza się do bezczelnej zrzynki z co sławniejszych kapel. Oczywiście muzyka Gutted w żadnym stopniu nie jest oryginalna (a przynajmniej ja nie wychwyciłem tu nic naonczas odkrywczego), bo chłopaki lubią wpleść tu i ówdzie riff pod Cannibal Corpse albo Morbid Angel, zaś tempa i motoryka materiału są dość charakterystyczne dla Benediction czy Grave, a mimo to nie można im jednoznacznie zarzucić naśladownictwa. Zamiast konkurować z innymi w ilościach blastów i stopniu skomplikowania struktur, Amerykanie postawili na masywną ścianę dźwięku, raczej umiarkowane (choć urozmaicone) tempa i bardzo wyraźny groove. Muzycznej mielonce towarzyszy odpowiednio głęboki i czytelny wokal Marka. Nagrywając debiut, zespół powtórzył wszystkie utwory z dema „Disease”, co mogłoby nie najlepiej świadczyć o jego kreatywności, gdyby nie to, że wszystkie zostały odrobinę podkręcone, uzupełnione nowymi solówkami i podane w nad wyraz dobrym brzmieniu. No i jest wśród nich „Death Before Dismember” – zdecydowanie największy hicior na płycie. Gdyby aż tak chwytliwych kawałków — czy ogólnie wybijających się fragmentów — było na Bleed For Us To Live więcej, muzyka na pewno mogłaby jeszcze szybciej zagnieździć się w pamięci, a tak mamy niemal monolit, z którym trzeba spędzić trochę czasu, żeby należycie poznać jego mocne strony. Tych na szczęście nie brakuje i dlatego debiut Gutted to porządna deathmetalowa uczta. Bleed For Us To Live mogę śmiało polecić miłośnikom fachowo zagranej mielonki w amerykańskim stylu. Zespół braki oryginalności nadrabia jakością muzyki, więc po sesji z tym krążkiem nikt nie powinien czuć się zawiedziony. To klasyk, choć raczej przez małe „k”. demo Shit, it's really hard to believe that such a devastating album remained so unnoticed and I myself haven't even heard of GUTTED until 2008! The only explanation I can find is that I'm not the only one, as this album must have had really shitty promotion at the time of its release. Real shame, as nowadays I can say it's one of the best (!!!!) death metal albums that came from the American scene at the time; it even equals such masterpieces as "Leprosy" or "Human Waste". From my first listen of "Bleed For us to Live" I was hooked, these claws from the cover caught my guts and ripped them unmercifully. Absolutely killer stuff. Before this CD, GUTTED has released two demo tapes - first one "Into the Gates of Insanity" was pretty much weak and dull, but the second demo called "Disease" was a sign that this is a band to watch. The music was truly phenomenal and this debut album is just same, only with better production and even more killer songs. GUTTED hasn’t changed their style at all since that demo – actually “Bleed For Us To Live” is a natural successor of “Disease” and simply develops the style from it. Here’s the same catchiness, the same fantastic groove, massively brutal parts, mostly mid or slow paced, hardly ever really fast – but they did play some blasts, which just massacre like in “Chock Full of Guts”… Really lovely stuff. GUTTED used the same RT Audio studio and they knew what they’re doing. This place gave them fantastic production and this album has even more brutal sound. You can hear it especially with the vocals, which seem to be bit more guttural. “Bleed For Us To Live” contains ten tracks in total – only few of them are really new, as there are basically all the hits from “Disease” demo. I must admit it was wise decision to put them here also, as these songs simply deserve to have place on a full length. New compositions aren’t any worse and kill with equal strength. Pure relentless force, with such amazing and memorable tunes as “Death Before Dismember”, “Skeletonized”. Any surprises? Not really (hmm, maybe an acoustic fragments in “Flood of Blood”?). I love the way GUTTED composed their songs, with so many great ideas, many hooks, quality stuff and no fillers. All that created an amazing album, which I would never consider as boring. I could listen to it and listen forever, without any signs of boredom. I also like the titles of these tracks – truly classic for death metal like “Chock Full of Guts” or “Kickin’ the Corpse”, not to mention “Death Before Dismember”. Well, I guess I like everything about GUTTED. It is just a fuckin’ must to have. Hmm, the only complain I can think of is the way this album is released. I have a feeling that somehow the version of CD I have is a re-release done by the band, but it's done so poorly that it disappoints. No lyrics, no booklet, nothing what normally should come with such an album. dismember marcin ..::TRACK-LIST::.. 1. Bleed 05:58 2. Sins of God 04:16 3. Nailed to the Cross 03:50 4. Cold in the Coffin 05:03 5. Chopped up the Altar 03:41 6. Death before Dismember 05:44 7. Chock full of Guts 04:32 8. Skeletonized 04:37 9. Kickin' the Corpse 03:34 10. Flood of Blood 03:37 ..::OBSADA::.. Mark Ditch - Vocals, Bass, Keyboards Scott Ditch - Drums Michael Ditch (R.I.P. 2014) - Guitars (rhythm), Guitars (lead) Billy Mills - Guitars (lead), Guitars (rhythm), Guitars (acoustic) https://www.youtube.com/watch?v=ZCx-qH1z6pU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-26 12:48:41
Rozmiar: 324.72 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Phantazein is a concept album that transcends the band's previous boundaries and delves into the intricate interplay between art, obsession, and the profound influence of one's environment. Following their acclaimed 2021 sophomore release Upheaval, the enigmatic creators behind Phantazein return with their highly-anticipated third full-length album, which serves to further solidify their mark as a musical force in the underground metal scene. Mix and Master by Ronnie Björnström (AEON, BLOOD RED THRONE) Artwork by Dan P Carter (BEHEMOTH, EMPIRE STATE BASTARD) Produced by Alex Baillie and Apostolis Karydis ..::TRACK-LIST::.. 1. Ceremonial Vigour 03:13 2. A Brain Dead Memoir 04:12 3. Chiselled in Stone 03:57 4. Introspection 04:09 5. Futureless Horizon 04:13 6. The Towering Monument 03:45 7. Alferov 01:12 8. Shock Heuristics 04:12 9. Broadcast of The Gods 03:49 10. In Verses Unspoken 03:40 11. Shadowgraph 04:46 ..::OBSADA::.. Henry Pryce - Vocals Alex Baillie - Guitar, Vocals Apostolis Karydis - Guitar Chris Binns - Bass David Diepold - Drums https://www.youtube.com/watch?v=DGXzeDrgKHE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-25 13:11:28
Rozmiar: 96.74 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Phantazein is a concept album that transcends the band's previous boundaries and delves into the intricate interplay between art, obsession, and the profound influence of one's environment. Following their acclaimed 2021 sophomore release Upheaval, the enigmatic creators behind Phantazein return with their highly-anticipated third full-length album, which serves to further solidify their mark as a musical force in the underground metal scene. Mix and Master by Ronnie Björnström (AEON, BLOOD RED THRONE) Artwork by Dan P Carter (BEHEMOTH, EMPIRE STATE BASTARD) Produced by Alex Baillie and Apostolis Karydis ..::TRACK-LIST::.. 1. Ceremonial Vigour 03:13 2. A Brain Dead Memoir 04:12 3. Chiselled in Stone 03:57 4. Introspection 04:09 5. Futureless Horizon 04:13 6. The Towering Monument 03:45 7. Alferov 01:12 8. Shock Heuristics 04:12 9. Broadcast of The Gods 03:49 10. In Verses Unspoken 03:40 11. Shadowgraph 04:46 ..::OBSADA::.. Henry Pryce - Vocals Alex Baillie - Guitar, Vocals Apostolis Karydis - Guitar Chris Binns - Bass David Diepold - Drums https://www.youtube.com/watch?v=DGXzeDrgKHE SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-25 13:07:02
Rozmiar: 309.52 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Oj, nie spodziewałem się teraz takiego kopa w krocze, jaki zafundowała mi wytwórnia Lavadome Productions swoją partią nowych wydawnictw. Na pierwszy rzut biorę Epkę australijskiego zespołu Tzun Tzu noszącą tytuł The Forbidden City, która ujrzała świat 31 stycznia tego roku. Materiał ten jest już szóstą Epką w dyskografii projektu, do tego należy doliczyć dwa splity i jeden album pełnometrażowy. Tzun Tzu nie było mi znane do tej pory, czego bardzo żałuję. Po wysłuchaniu nowego materiału obiecałem sobie zapoznanie się ze starszymi pozycjami, ponieważ The Forbidden City wbiło mnie w panele podłogowe salonu. Tzun Tzu obraca się w rejonach brutalnego, technicznego death metalu sceny amerykańskiej, łącząc z nim wpływy orientu, który materializuje się nie tylko w dźwiękach, ale i w oprawie graficznej i tekstach. Proszę, wyobraźcie sobie miks Nile z Immolation, który na dodatek włącza wpływy kultury japońskiej. Taka mieszanka musiała się udać! Wspomniany Nile świetnie wplótł w swój styl Egipt, a Tzun Tzu z równym powodzeniem eksploruje równie intrygujące i oryginalne rejony, by dać nową jakość, która zbudowana jest na agresji death metalu i epickiej dekadencji orientu. Trzy utwory zawarte na płycie trwają niecałe dwadzieścia minut, czas ten wystarcza, by zostawić po sobie zgliszcza i zwłoki wrogów. Mini-album dewastuje wszystko, co spotka na swojej drodze, niszczy i ostatecznie ogłasza swój triumf podniosłym zakończeniem ostatniej, trzeciej kompozycji noszącej tytuł Ko’ Muso. Epka zaczyna się najbardziej zbitym, tytułowym utworem. Pierwsze sekundy wyjaśniają momentalnie z kim mamy do czynienia. Szybkie partie wymieniają się z dwustopowymi ciężarami i dopiero w połowie ukazują się elementy fascynacji kulturą Wschodu. Z numerem drugim, z równym impetem wjeżdża asasyn zatytułowany Kunoichi. W pierwszej części wściekły i szybki, a w drugiej wolny, epicki i złowieszczy. Całość oczywiście ubrana jest w odpowiednie ku temu brzmienie, silne, ale i klarowne. W takich momentach zastanawiam się ile omija mnie świetnej muzyki. Tzun Tzu ze swoim nowym dzieckiem zaskoczył mnie pozytywnie pod każdym względem i nie wiem jak to możliwe, że nie trafiłem na ten zespół do tej pory, mimo długoletniej kariery muzycznej zespołu. Dobrym aspektem tej sytuacji jest to, że mam możliwość poznania starszych nagrań, co umili mi oczekiwania na (mam nadzieję) drugi pełny krążek. Brzeźnicki The Australian heavy-weight has composed another crushing effort to present its brand of Ancient Oriental Death Metal in full force. It's intricate, heavy, crushing and original. Tzun Tzu hearkens to a glorious past…the late 1990s, when the median DM fan didn’t find Hate Eternal too brutal to process. The Orientalism is cringey, but the riffs are serious. –Doug Moore / Stereogum This is a strong showing of Tzun Tzu‘s greater points of differentiation beyond the average moderately progressive brutal death metal act and shit, they still hit really hard. Highly recommended. — Grizzly Buts (4/5) Sunzi is considered to be the author of the book The Art Of Wars, an influential Chinese book on military strategy. Whether the band Tzun Tzu is inspired by this author when they chosen band names I do not know? What I do know is that their latest mini release The Forbidden City have much heaviness, darkness and brutality and that the musicians involved probably have much skills like Sunzi! — Permafrost.today ..::TRACK-LIST::.. 1. The Forbidden City 05:12 2. Kunoichi 05:37 3. Ko'Muso 08:10 ..::OBSADA::.. Don Taylor - Lead Rhythm, Synth Guitars, Vocals Nick Seja - Lead Rhythm, Synth Guitars, Vocals Adam Ritchie - Bass, Noise, Programming Alan Cadman - Drums https://www.youtube.com/watch?v=nzzpZ7ID8U0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-25 11:48:08
Rozmiar: 46.82 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Oj, nie spodziewałem się teraz takiego kopa w krocze, jaki zafundowała mi wytwórnia Lavadome Productions swoją partią nowych wydawnictw. Na pierwszy rzut biorę Epkę australijskiego zespołu Tzun Tzu noszącą tytuł The Forbidden City, która ujrzała świat 31 stycznia tego roku. Materiał ten jest już szóstą Epką w dyskografii projektu, do tego należy doliczyć dwa splity i jeden album pełnometrażowy. Tzun Tzu nie było mi znane do tej pory, czego bardzo żałuję. Po wysłuchaniu nowego materiału obiecałem sobie zapoznanie się ze starszymi pozycjami, ponieważ The Forbidden City wbiło mnie w panele podłogowe salonu. Tzun Tzu obraca się w rejonach brutalnego, technicznego death metalu sceny amerykańskiej, łącząc z nim wpływy orientu, który materializuje się nie tylko w dźwiękach, ale i w oprawie graficznej i tekstach. Proszę, wyobraźcie sobie miks Nile z Immolation, który na dodatek włącza wpływy kultury japońskiej. Taka mieszanka musiała się udać! Wspomniany Nile świetnie wplótł w swój styl Egipt, a Tzun Tzu z równym powodzeniem eksploruje równie intrygujące i oryginalne rejony, by dać nową jakość, która zbudowana jest na agresji death metalu i epickiej dekadencji orientu. Trzy utwory zawarte na płycie trwają niecałe dwadzieścia minut, czas ten wystarcza, by zostawić po sobie zgliszcza i zwłoki wrogów. Mini-album dewastuje wszystko, co spotka na swojej drodze, niszczy i ostatecznie ogłasza swój triumf podniosłym zakończeniem ostatniej, trzeciej kompozycji noszącej tytuł Ko’ Muso. Epka zaczyna się najbardziej zbitym, tytułowym utworem. Pierwsze sekundy wyjaśniają momentalnie z kim mamy do czynienia. Szybkie partie wymieniają się z dwustopowymi ciężarami i dopiero w połowie ukazują się elementy fascynacji kulturą Wschodu. Z numerem drugim, z równym impetem wjeżdża asasyn zatytułowany Kunoichi. W pierwszej części wściekły i szybki, a w drugiej wolny, epicki i złowieszczy. Całość oczywiście ubrana jest w odpowiednie ku temu brzmienie, silne, ale i klarowne. W takich momentach zastanawiam się ile omija mnie świetnej muzyki. Tzun Tzu ze swoim nowym dzieckiem zaskoczył mnie pozytywnie pod każdym względem i nie wiem jak to możliwe, że nie trafiłem na ten zespół do tej pory, mimo długoletniej kariery muzycznej zespołu. Dobrym aspektem tej sytuacji jest to, że mam możliwość poznania starszych nagrań, co umili mi oczekiwania na (mam nadzieję) drugi pełny krążek. Brzeźnicki The Australian heavy-weight has composed another crushing effort to present its brand of Ancient Oriental Death Metal in full force. It's intricate, heavy, crushing and original. Tzun Tzu hearkens to a glorious past…the late 1990s, when the median DM fan didn’t find Hate Eternal too brutal to process. The Orientalism is cringey, but the riffs are serious. –Doug Moore / Stereogum This is a strong showing of Tzun Tzu‘s greater points of differentiation beyond the average moderately progressive brutal death metal act and shit, they still hit really hard. Highly recommended. — Grizzly Buts (4/5) Sunzi is considered to be the author of the book The Art Of Wars, an influential Chinese book on military strategy. Whether the band Tzun Tzu is inspired by this author when they chosen band names I do not know? What I do know is that their latest mini release The Forbidden City have much heaviness, darkness and brutality and that the musicians involved probably have much skills like Sunzi! — Permafrost.today ..::TRACK-LIST::.. 1. The Forbidden City 05:12 2. Kunoichi 05:37 3. Ko'Muso 08:10 ..::OBSADA::.. Don Taylor - Lead Rhythm, Synth Guitars, Vocals Nick Seja - Lead Rhythm, Synth Guitars, Vocals Adam Ritchie - Bass, Noise, Programming Alan Cadman - Drums https://www.youtube.com/watch?v=nzzpZ7ID8U0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-25 11:44:09
Rozmiar: 140.90 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nieczęsto się zdarza, by dyskografię zamykał jej najmocniejszy punkt. Ogólnie niewielu było wykonawców, którzy z płyty na płytę stawaliby się coraz lepsi, w międzyczasie pomagając w stworzeniu nowego muzycznego stylu, a następnie nieustannie poszerzając jego ramy. Takim zespołem był Death, jeden pionierów death metalu - niewykluczone, że to właśnie od jego szyldu nazwano całą stylistykę, choć znawcy wskazują też inną możliwą etymologię. Dowodzona przez śpiewającego gitarzystę Chucka Shuldinera grupa pozostawiła po sobie siedem albumów. Trzy pierwsze wyznaczyły ramy deathmetalowej stylistyki, które wkrótce miały okazać się dla zespołu zbyt ciasne. Prawdziwym przełomem okazał się czwarty w dyskografii "Human", przynoszący zwrot w stronę grania bardziej złożonego pod względem technicznym, pokazującego wręcz progresywne myślenie o strukturze utworów. "Individual Thought Patterns" i "Symbolic" przynoszą równie pomysłowe podejście do ekstremalnego metalu, natomiast "The Sound of Perseverance" jeszcze dalej rozwija ten kierunek. Tak dalece, że dla wielu dotychczasowych fanów grupy album ten okazał się zbyt trudny do przyswojenia. I może właśnie dlatego należy do moich ulubionych wydawnictw metalowych. Niewiele jednak brakowało, a wcale nie byłby to album Death. Niedługo po wydaniu "Symbolic" w 1995 roku Schuldiner popadł w konflikt z wydawcą, firmą Roadrunner Records, w wyniku czego doszło do rozwiązania zespołu. W kolejnych miesiącach muzyk skupiał się na nowym projekcie, Control Denied. To w tym okresie zaczęły kształtować się pomysły na niektóre utwory, które weszły do repertuaru "The Sound of Perseverance". Schuldiner odkopał szyld Death, gdy pojawiła się możliwość nagrania płyty dla Nuclear Blast, jednak zaangażował zupełnie nowy skład, całkowicie złożony z ówczesnych muzyków Control Denied: drugiego gitarzysty Shannona Hamma, basisty Scotta Clendinina i bębniarza Richarda Christy'ego, ale bez wokalisty Tima Aymara. Nie znaczy to jednak, że drugi zespół automatycznie zakończył istnienie. Już w kolejnym roku Schuldiner, Hamm, Christy oraz Aymar, wraz z byłym basistą Death, Steve'em DiGiorgo (grał na "Human"), wydali jako Control Denied album "The Fragile Art of Existence". Było to zarazem ostatnie wydawnictwo Chucka Shuldinera, u którego w tym samym czasie zdiagnozowano nowotwór mózgu. Muzyk zmarł 13 grudnia 2001 roku. "The Sound of Perseverance" przynosi muzykę tyleż brutalną, co pomysłową. Już siedmiominutowy otwieracz "Scavenger of Human Sorrow" pokazuje, czego się spodziewać: to nieustanne zmiany motywów i tempa, gitarzyści błyszczą potężnymi riffami oraz melodyjnymi solówkami, a sekcja rytmiczna gra w bardzo złożony, wyjątkowo jak na metal kreatywny sposób, który dalece wykracza poza typowy akompaniament rytmiczny. Całości dopełnia agresywny wokal Schuldinera, który nigdy wcześniej nie brzmiał tak zajadle i skrzekliwie. Kolejne utwory okazują się równie ciekawe i trzymają tak samo wysoki poziom. Szczególnie chciałbym wyróżnić bardziej zwarty, jak na tę stylistykę wręcz chwytliwy "Bite the Pain" oraz miażdżący głównie wolniejszym tempem "Spirit Crusher" - oba z doskonałymi popisami Clendenina i Christy'ego, którzy często wychodzą w nich na pierwszy plan - a także najdłuższy i najbardziej złożony w zestawie "Flesh and the Power It Holds". Na płycie nie brakuje też większych zaskoczeń. Jest nim przede wszystkim "Voice of the Soul" - jeden z zaledwie dwóch instrumentalnych kawałków w dorobku Death (obok "Cosmic Sea" z "Human") i jedyny, w którym istotną rolę pełni gitara akustyczna. Tak subtelnie zespół jeszcze nie grał i chyba nikt się nie spodziewał, że może zagrać tak… ładnie. Pewną niespodzianką jest też przeróbka klasyka Judas Priest - "Painkiller". Zagrana odpowiednio ciężej, z napisanymi od nowa solówkami i pojawiającym się na chwilę w końcówce czystszym śpiewem Schuldinera, co stanowi kompletną nowość. Ostatnie cztery albumy Death to absolutne wyżyny metalu, a "The Sound of Perseverance" jest z nich płytą najbardziej dojrzałą. Kreatywność i techniczna biegłość muzyków robią naprawdę duże wrażenie, choć można się przyczepić do nieco przerysowanej agresji - co całkowicie wpisuje się w stylistykę - czy nie najlepszego brzmienia gitar, a całość pewnie mogłaby być o jeden lub dwa kawałki krótsza. Niezależnie od tego, "The Sound of Perseverance" pozostaje w ścisłej czołówce moich ulubionych albumów metalowych i w pierwszej pięćsetce muzyki w ogóle. Paweł Pałasz Zespół Death . Można powiedzieć o nim bardzo wiele lub po prostu ograniczyć się do jednego słowa - legenda. Realizując wizję swego charyzmatycznego lidera, Chucka Schuldinera, zespół przełamywał formy i schematy i wkraczał w dalekie obszary muzycznego świata, tworząc nową jakość. Jako wzorcowy przykład tej twórczości warto jest sięgnąć po album, nazywany niejednokrotnie najlepszym w ich twórczości. Mowa, rzecz jasna o ”The Sound Of Perseverance “. Od pierwszych minut tego albumu wyczuwalna jest pewna subtelność tej płyty, coś, co nadaje jej jako całości koloryt i pewny posmak niepowtarzalności. Pomimo bycia przedstawicielem muzyki metalowej, utwory na albumie mają w sobie pewną lekkość i zarazem głębię. Łatwo słyszalna perfekcja rytmiczno-techniczna, częste zmiany tempa i bogata melodyka to znak rozpoznawczy tej płyty. Utwory są pozornie złożone kompozycyjnie jednak poszczególne ich partie układają się w spójną i harmoniczną całość, szybkie i krótkie wstawki gitarowe dodają im jazzowego polotu, tworząc muzyczny korytarz, którego lukę wypełniają dynamiczne gitarowe riffy. Wolniejsze partie przeplatają się z dynamicznymi fragmentami melodii, nie nużąc, a wręcz zaciekawiając i pozostawiając niedosyt , który sycą pomału kolejne utwory z płyty. Trudno jest mi powiedzieć, które utwory zasługują na szczególne uznanie na tym albumie, bo intencją Schuldinera było stworzenie jednolitego kompozycyjnie muzycznego tworu więc karkołomnym wyczynem byłoby go rozrywać na części pierwsze bez jakiejkolwiek utraty w bogactwie brzmieniowym. Utwory takie jak "Spirit Crusher" i "Scavenger Of Human Sorrow" porywają swoimi melodyjnymi partiami, sprawiając, że mimowolnie głowa sama się kiwa w rytm muzyki. Muzyka metalowa wcale nie musi być oklepana, monotonna, a co najważniejsze – przewidywalna. Muzyka sama w sobie porywa za sobą słuchacza, ciągnąc go w muzyczną podróż . I ta podróż kończy się wraz z końcem płyty, jednak pozostawia coś za sobą. Chęć by wrócić do tej płyty za jakiś czas i znów odkrywać to, co w niej jest zawarte. Takie tajemnice chce się odkrywać sukcesywnie raz za razem a i tak pozostaną jakieś niedopowiedziane kwestie. Muzyka to jedna strona tej kompozycji, drugą częścią i dopełnieniem jej jest są teksty .Chuck przybiera w nich rolę bacznego obserwatora otaczającej nas rzeczywistości i wnikliwie opisuje rozpad wartości i świata dnia powszedniego, podkreślając przy tym rolę pozytywnych uczuć jako istotnej wartości. Wielką ciekawostką płyty jest instrumentalny utwór „Voice Of The Soul” grany na gitarach akustycznej i elektrycznej. Partie gitarowe bardzo spójnie się ze sobą przeplatają tworząc trudny do zapomnienia efekt. Słuchając tego kawałka nabiera się wrażenia, że od pewnego momentu nabiera on głębszego znaczenia, będąc tytułowym „Głosem Duszy”. Album wieńczy „Painkiller” , cover słynnego zespołu Judas Priest. Zagrany brawurowo, z przykopem i bez jakiejkolwiek utraty potencjału i zadziorności, jaką w sobie posiada. W kwestii ogółu kompozycji albumu można powiedzieć jedno - jest to płyta, do której się wraca wielokrotnie. Chociażby po to, by odtworzyć to wyjątkowe wrażenie jakie buduje cały album Podsumowując, metal nie musi być nudny. Nie musi też być przewidywalny. O tej płycie całe szczęście nie można powiedzieć tych dwóch rzeczy. O tym albumie zawsze mówiło się wiele i co najważniejsze, opinie są rozmaite od skrajnie pozytywnych, po nieprzychylne. Niektórzy zarzucają mu zbytnio „rozdmuchaną” progresję muzyczną, dalekie odejście od formy gatunku muzyki metalowej, zwyczajne przekombinowanie, co ponoć ma sprawiać trudności w odbiorze muzyki z albumu. Kontrowersje nigdy nie działają na niekorzyść utworu, bo jak powiedział kiedyś człek mądry - o dziele można mówić dobrze lub źle ale najgorsze, co można zrobić, to nie powiedzieć nic i zachować obojętność. Ja wobec tego dzieła, jakim niewątpliwie jest „The Sound Of Perserverance” nie potrafiłbym przejść obojętnie nawet gdybym chciał . Płyta ta jest zwieńczeniem twórczości zespołu Death i zawsze będzie jego opus magnum i swoistą perełką w dorobku progresywnego metalu. Dominik Niklas Death zna każdy. Każdy metal wie co to jest. Ale przypomnę, dla porządku To oni stworzyli death metal, to właśnie Chuck Schuldiner (lider) zwany jest ojcem tego gatunku, to on jako pierwszy połączył ostrą muzę z progresją, ale tak, by nadal pozostała to rasowy metal, który niczym wiertara wchodzi w mózg, rozwala czaszkę, dotyka najgłębszych okolic umysłu i przenika go niczym promienie gamma. Chuck to geniusz. Wystarczy...? Zanim sobie kupiłem "The Sound of..." słyszałem opinie: że to już zbyt jazzowe, że Chuck zgubił głowę w komponowaniu, że przegiął pałę z tą progresją. Ale w końcu album dorwałem, CDek wylądował w odtwarzaczu, później było play i po 2,5 miesiąca kompakcik sobie tam pozostaje, a ja nadal katuję sprzęcior i kolumny, a przede wszystkim sąsiadów z dołu... Ludzie! Razem z "Individual Thought Patterns" i "Symbolic" (poprzednie płyty Death) "The Sound Of..." tworzy najlepszy kawałek progresywnego death metalu jaki w życiu słyszałem i chyba będę w życiu słyszał! Już się niecierpliwicie, więc wam opowiem, co tu znajdziecie. Rekordową ilość riffów gitarowych, zmiany tempa co kilka sekund, cholernie dobre teksty. Chuck po raz kolejny pokazał niesamowity kunszt. O czym śpiewa? To bardzo trafne obserwacje umierającego świata, pozytywnych uczuć i pokazywania ich takimi jakimi są. Jego wokal też się zmienił, jest bardziej skrzeczący i ostrzejszy, ale to idealnie wpasowuje się w resztę. Solówki są bardzo melodyjne, perkusista robi sieczkę z bębnów, o gwałconych gitarach nie wspomnę. W zasadzie każdy utwór inaczej się zaczyna niż kończy, każdy ma swoje niepowtarzalne momenty, każde drgnięcie struny jest wyostrzone. Raz mamy kosmiczną jazdę i kostkowanie, by po chwili kołysać się w wolnej melodii. Niesamowite. Takie kawałki jak "Scavenger of Human Sorrow", "Story to Tell", "Flesh And the Power It Holds", "Spirit Crusher" to prawdziwy kunszt progresywnego death metalu i zarazem najlepsze numery na albumie, ale reszta wcale im nie ustępuje, każdy jest inny, nigdy cię nie znudzą. Chuck już dobrze wie, jak najpierw rozpieścić słuchacza, aby później zesłać na niego masakrę i rzeź, aby zabić, by po chwili rzec: "Już dobrze, wszystko będzie dobrze, spokojnie". Nasuwa mi się jedno określenie podsumowujące ten album: POEZJA! Mamy tu też instrumentalny utwór, grany na początku na gitarce akustycznej, to prawdziwy głoś duszy ("Voice of Soul"). A na koniec jeszcze bonus w postaci covera "Painkiller" Judas Priest. To nie jest zwykła muzyka, to sztuka. Nikt już nigdy nie powie nic ponad Śmierć w progresywnym death metalu, nikt już nie stworzy nic lepszego od twórczości Chucka, który w obecnej ma kłopoty ze zdrowiem... "The Sound of..." to najlepsze dopełnienie dwóch poprzednich płyt, zarazem jedyne w swoim rodzaju. Wszystko razem składa się na magnum opus gatunku, który zapoczątkował i jednocześnie wyrzeźbił wzór nie do pobicia i podrobienia: Chuck Schuldiner. Amen. Sanitarium This album is one of the many examples why metal is the best genre to ever grace the earth. It's not mellow like pop or soul music, it doesn't fall to repetition like country or rap music. It is immune to the boring nature of R&B or blues, and it evolves unlike classical, jazz and funk music being stuck in a state of torpor; never moving and remaining stagnant. This is how you do death and progressive metal. The other releases by this band are just as influential and spirit crushing, but this is easily their best record in my opinion. It combines all of the best elements from previous albums and throws out the flaws previous releases had been stricken by. This is one of the best swansongs I have ever heard for a band, and I wish they were able to make more albums. If Chuck hadn't died, his sound would keep improving and evolving across the hypothetical decades. Pulchritude, Melancholy, Indignation and Vigor emit throughout the entire album. This album is a crazy rollercoster of pure awesomeness, you best not be hitting that pause button. I promise you, this album will keep you enthralled till the end. The atmosphere is booming, akin to the mountain depicted on the album cover, Standing tall and never falling down, the album feels claustrophobic in a good way. It's directly in your face, but it's not pummeling you with typical punches you'd expect out of a death metal album. It uses taekwondo, karate, jiu jitsu and a healthy amount of kick boxing to nail its atmosphere and other powerful qualities directly into you. A skillful beating utilizing multiple different fighting styles. I say this because of the progressive, technical and melodic elements paired alongside the crushing death instrumentals. The album is akin to a journey, emotions seeping out of every song and note. A good example of this emotion seeping I speak of would be Spirit Crusher. The song gallops like a horse, emulating the bumpiness of a roller coaster. It makes you feel powerful whilst listening to it, jagged tempo changes and progressive bouts of aggression accompanied by melodic passages. It's a stark contrast to the song Voice of the Soul, which is a song brimming with melancholy and desperation. A soulful instrumental, dominated by serene acoustic playing and hectic solos. While To Forgive is to Suffer is a furious song, exploding with fury and spite. You can feel the aggression in Chuck's shrieks the most in this song. The ending solo even feels angry as opposed to the typical epic feelings that solos encompass. The emotions are vast and the atmosphere of this album is dominated by variety. Many different feelings will be invoked, akin to an irksome journey that leaves you bruised. It makes you feel like one of the guys on the mountain depicted in the cover, climbing and holding on the hardest you can. But the album is unrelenting, throwing constant themes and ideas at you without pause. On the topic of unrelenting, I need to mention the vocals on this iridescent album. They are intense, and never go stale in any song. They seamlessly fit into every song, never feeling forced or pretentious. On a majority of the songs, a very legible style of shrieking is utilized. It is extreme, yet very decipherable for death metal. You can clearly understand every word spoken, and feel the emotions attempting to be conveyed through the vocal style. The vocals are angry, desperate and sad sounding all at once. In my personal opinion, this is some of the better Chuck vocals present in the discography of Death. He covers all the marks and sounds befitting for the album. Not to say his previous vocal work isn't good, but these vocals are enthralling and attention grabbing. They simply bring so much energy and intrigue to the songs. His shrieks sometimes delve into scream territory, which adds variety and extra intensity to the songs. Speaking of screams, the cover song Painkiller by Judas Priest features just features screams and yells without any shrieks. Which is a unique and fun style for the cover, befitting of the heavy metal giant's song. Chuck's highs featured on this song are comparable to Rob Halford's highs in terms of excellence, he simply murders this cover in the best way possible. It still sounds like Painkiller, but it has the own band's feel to it. Perfectly respecting the original song, while still sounding like the death metal band they've always been. The vocals are merely garnish though, as the instruments also go above and beyond. The drumming is very technical, with each song having very different fills and compositions brought about due to the tempo of the drums. The drum solo bits are very satisfying and exciting, it gives me goosebumps each time. Scavenger of Human Sorrow and To Forgive is to Suffer feature these drum solos I speak about, creating excellent intros for these songs. The snare drum is also very distinct, being very loud and unique sounding for a snare. The kick pedals are utilized for fills throughout the entire album, adding intensity to the album. It's utilized the most on Spirit Crusher, you can hear throughout nearly the entire song which is quite impressive in my opinion. Being able to kick away like that, then switching to a mid-paced beat seamlessly takes some real technical prowess. The drummer is also incredible at going fast when the need arises, at the end of To Forgive is to Suffer (Around 5:20) he reaches impressive speed. Overall the drums are great for what they do, rigid tempo changes and impressive fills. I prefer the drumming featured on this album as opposed to the previous one. Symbolic has great drumming, but these drums have more personality and uniqueness to them. To add to it, the drums are incredibly loud too. But not loud enough to drown out instruments, a perfect volume is present with these drums. The drums are one of the many immaculate things about this album. Richard Christy did a splendid job for the entire album, showing real prowess and never relenting in his performance. The rhythm guitar work is nothing to disregard, because these guitars are razor sharp. The tone is incredibly clear and powerful, you can hear the notes incredibly well. It has a buzz saw sound to them too, but not like your average swedish death metal band. It's more comparable to the Annihilator guitar tone if it were turned up by two octaves and then given extra distortion. This alongside the rhythm guitar's chugs and complex melodies makes for a claustrophobic yet powerful addition to the music. Its straight to the point most of the time, then hits you with some progressive sweeps and then some melodic hooks. The rapid tempo changes, the guitar harmonies and creative songwriting on this album are simply endless. Each song is memorable and will be drilled into your head upon your first listen, the rhythm guitar work smashes the possibility of any song being filler on this crazy album. To put it simply, the rhythm guitar does everything on this album. Its technical, melodic, progressive and brutal whenever it feels like it. If you don't believe me on this claim, just listen to Flesh and the Power It Holds. It switches between those descriptors in a rapid fire pace, leaving none of them deniable. The lead guitar plays a very simple roll on this album. Tasteful, erratic and unpredictable solos creeping around every song. Multiple solos are present on each song, rather they be short or long. My favorite solo would be the one present at the end of To Forgive is to Suffer. But don't let that diminish the quality of the many different solos present on this album, because they are all worthwhile and powerful. Akin to the rhythm guitars, they cover a lot of fields and quotas. The intro of Flesh and the Power It Holds shows some of the best leads on the album, especially at the start of the song and towards the middle part around 4:10. Its performance paired alongside the slow yet brooding bass-lines makes these leads even more memorable through its teamwork with the other instruments. The whammy bar usage with these leads are amazing, straight to the point yet creative at the same time. If solos were to be described with color, Chuck's solos would be iridescent and glowing at all times. Fierce solos accompanying a fierce album, the band could not have done better in this regard. Out of all the whole discography, this has some of the best solos in my opinion. They cover a lot of ground where previous albums failed to do in some regards. Especially in the melodic section, these solos and leads get stuck in your head very easily. The bass is twangy and very audible. Akin to the guitars, you can hear every note quite easily. A bit of an oddity in death metal, the bass is not only easy to hear, but also does more than just follow the guitar very closely. Its gallops with its own distinct notes, you can hear it thumping throughout certain tracks as if it were a mighty stallion. The bass has many stark tempo changes, but tends to stick to unique mid-tempo thumps and bumps. The most stark changes in pace can be found in the beginning of Spirit Crusher with its slow yet crushing bass lines, and the ending solo bit of To Forgive is to Suffer with its speedy and exciting bass lines. The tone of the bass is incredibly unique and clear, its twangy yet very groovy in a way. Its very audible and powerful throughout every song, remaining prevalent through its stark contrast with the other instruments via mid tempo bouts of expertise and unique notes expressed in each song. No song reuses bass lines from the previous song, keeping the bass always fresh and interesting. It was an overall excellent performance for this instrument, keeping the trend of having awesome skill seeping through every instrument on this album. The lyrics are incredibly well thought out, especially for death metal standards. The lyrics delve into themes of introspection, life and the dangers of hedonism among other powerful lyrical themes. Bite the Pain gives a simple yet bludgeoning message. The song is talking about becoming the bigger man, or gaining bravery despite the irksome tasks before you. A Story to Tell is about lingering pain of the past, and the narrator tells his story as a warning. Don't linger on those horrible memories, and his story is a prime example of it. Flesh and the Power It holds warns of the dangers of flesh, hedonism and other addictions. To quote the song, "It will take you in, and spit you out." Most obsessions and addictions do this to a person, leaving them hollow and makes the line "When beauty shows its ugly face, just be prepared." very true. Its appealing at first until you truly delve into these hedonistic activities, and then ugly side rears its horrible face at you. This really resonates with me, and I imagine other people have dealt with the power of flesh as well. Scavenger of Human Sorrow warns about the destructive nature of revenge and inflicting pain on others to make yourself feel better. Scavengers are everywhere according to the song, and its message does not ring hollow to me. The best part of the lyrics is definitely the different ways of interpreting them though, as many other fans of this album interpret the songs very differently from each other. The lyrics are abstract in a great way, leaving room for discussion and introspection on this great album as a whole. This album is simply flawless, experimental and emotional. It is daring too, having a powerful acoustic interlude track laced with solos slammed right in the middle of it. This allows for the music to breathe, and shows the band's daring ideas on full display. If you have not listened to, you are missing out in my personal opinion. As said previously, you will want to listen to this album in one sitting. Its presence and song writing demands and requires it, I assure you. The scythe has been cleaned and sharpened, and still remains the life taker it has always been. ColdJustice Upon listening to The Sound of Perseverance by the band "Death", I was blown away by what I had just listened to. It was nothing like I had listened to before. I was just getting into metal, with rather surface level acts, such as "Metallica". My brother had suggested I listen to the group after he had discovered the song "Voice of the Soul", off of this album. I wished to listen to heavier and heavier bands, and so I decided to try it out and fell in love with a new genre. Chuck Schuldiner's voice is perfect for this type of music; it is a raspy high-pitched scream and fits with the aggression most commonly associated with metal. The guitars and drums on this album are wonderful, with churning riffs that give and keep on giving. Schuldiner's lyrics are on point, and are surprisingly motivational and upbeat, contrasted by the rather angry sounding music and vocal delivery, calling to mind the words of Ronnie James Dio. It is this style of vocal that Chuck uses that I prefer, rather than his standard low pitched death growl. The drums of "Scavenger of Human Sorrow" are a wonderful start, with great guitars following suit. "Bite the Pain" is an amazing follow up, with a very nice sounding beat to it, however my favorite song off of this album is the song that follows it directly after, "Spirit Crusher". Welcoming the listener with a great bass intro, it leads into an awesome riff-based song, with my most beloved section of it being the guitar parts during the chorus, "No guilt, it feeds in plain sight...". Melodic and incredibly energetic, this is the highlight of the album for me. Close contenders would most definitely be the haunting guitar solo during the middle of "Flesh and the Power It Holds" as well as the instrumental "Voice of the Soul", a sorrowful lament of a song, and is surprisingly touching. Side B offers some nice songs, such as the previously mentioned "Voice of the Soul" but also "To Forgive is To Suffer" and "A Moment of Clarity" but out of all of the tracks on the second part of the album, I have to say that "Painkiller" is the best. It is an incredible vocal performance, with Chuck's voice soaring higher and higher than what I previously thought was possible for a human. It's wonderful and is a great closer of the album. Overall, I believe that The Sound of Perseverance is Death's greatest work, with wonderful vocals, superb guitar and drums, meaningful and motivational lyrics that offer insight into the human condition (a common theme of the band), making it a perfect introduction to the genre of death metal. There are no bad songs on this album, and all of them are wonderful in their own right. EmptyWords275 ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Scavenger Of Human Sorrow 6:54 2. Bite The Pain 4:29 3. Spirit Crusher 6:44 4. Story To Tell 6:34 5. Flesh And The Power It Holds 8:25 6. Voice Of The Soul 3:42 7. To Forgive Is To Suffer 5:55 8. A Moment Of Clarity 7:22 9. Painkiller 6:03 CD 2: 1. Spirit Crusher (1998 Demos / No Bass) 6:55 2. Flesh And The Power It Holds (1998 Demos / No Bass) 8:21 3. Voice Of The Soul (1998 Demos / No Bass) 3:30 4. Bite The Pain (1998 Demos) 4:27 5. A Moment Of Clarity (1998 Demos) 6:37 6. Story To Tell (1998 Demos) 6:39 7. Scavenger Of Human Sorrow (1998 Demos) 6:48 8. Bite The Pain (1997 Demos) 4:31 9. Story To Tell (1997 Demos) 6:36 10. A Moment Of Clarity (1997 Demos) 6:34 ..::OBSADA::.. Chuck Schuldiner (R.I.P. 2001) - Guitars, Vocals, Songwriting, Lyrics Shannon Hamm - Guitars Scott Clendenin (R.I.P. 2015) - Bass Richard Christy - Drums https://www.youtube.com/watch?app=desktop&v=XjB101k2Bog&t=697s SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-17 17:15:13
Rozmiar: 271.27 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Nieczęsto się zdarza, by dyskografię zamykał jej najmocniejszy punkt. Ogólnie niewielu było wykonawców, którzy z płyty na płytę stawaliby się coraz lepsi, w międzyczasie pomagając w stworzeniu nowego muzycznego stylu, a następnie nieustannie poszerzając jego ramy. Takim zespołem był Death, jeden pionierów death metalu - niewykluczone, że to właśnie od jego szyldu nazwano całą stylistykę, choć znawcy wskazują też inną możliwą etymologię. Dowodzona przez śpiewającego gitarzystę Chucka Shuldinera grupa pozostawiła po sobie siedem albumów. Trzy pierwsze wyznaczyły ramy deathmetalowej stylistyki, które wkrótce miały okazać się dla zespołu zbyt ciasne. Prawdziwym przełomem okazał się czwarty w dyskografii "Human", przynoszący zwrot w stronę grania bardziej złożonego pod względem technicznym, pokazującego wręcz progresywne myślenie o strukturze utworów. "Individual Thought Patterns" i "Symbolic" przynoszą równie pomysłowe podejście do ekstremalnego metalu, natomiast "The Sound of Perseverance" jeszcze dalej rozwija ten kierunek. Tak dalece, że dla wielu dotychczasowych fanów grupy album ten okazał się zbyt trudny do przyswojenia. I może właśnie dlatego należy do moich ulubionych wydawnictw metalowych. Niewiele jednak brakowało, a wcale nie byłby to album Death. Niedługo po wydaniu "Symbolic" w 1995 roku Schuldiner popadł w konflikt z wydawcą, firmą Roadrunner Records, w wyniku czego doszło do rozwiązania zespołu. W kolejnych miesiącach muzyk skupiał się na nowym projekcie, Control Denied. To w tym okresie zaczęły kształtować się pomysły na niektóre utwory, które weszły do repertuaru "The Sound of Perseverance". Schuldiner odkopał szyld Death, gdy pojawiła się możliwość nagrania płyty dla Nuclear Blast, jednak zaangażował zupełnie nowy skład, całkowicie złożony z ówczesnych muzyków Control Denied: drugiego gitarzysty Shannona Hamma, basisty Scotta Clendinina i bębniarza Richarda Christy'ego, ale bez wokalisty Tima Aymara. Nie znaczy to jednak, że drugi zespół automatycznie zakończył istnienie. Już w kolejnym roku Schuldiner, Hamm, Christy oraz Aymar, wraz z byłym basistą Death, Steve'em DiGiorgo (grał na "Human"), wydali jako Control Denied album "The Fragile Art of Existence". Było to zarazem ostatnie wydawnictwo Chucka Shuldinera, u którego w tym samym czasie zdiagnozowano nowotwór mózgu. Muzyk zmarł 13 grudnia 2001 roku. "The Sound of Perseverance" przynosi muzykę tyleż brutalną, co pomysłową. Już siedmiominutowy otwieracz "Scavenger of Human Sorrow" pokazuje, czego się spodziewać: to nieustanne zmiany motywów i tempa, gitarzyści błyszczą potężnymi riffami oraz melodyjnymi solówkami, a sekcja rytmiczna gra w bardzo złożony, wyjątkowo jak na metal kreatywny sposób, który dalece wykracza poza typowy akompaniament rytmiczny. Całości dopełnia agresywny wokal Schuldinera, który nigdy wcześniej nie brzmiał tak zajadle i skrzekliwie. Kolejne utwory okazują się równie ciekawe i trzymają tak samo wysoki poziom. Szczególnie chciałbym wyróżnić bardziej zwarty, jak na tę stylistykę wręcz chwytliwy "Bite the Pain" oraz miażdżący głównie wolniejszym tempem "Spirit Crusher" - oba z doskonałymi popisami Clendenina i Christy'ego, którzy często wychodzą w nich na pierwszy plan - a także najdłuższy i najbardziej złożony w zestawie "Flesh and the Power It Holds". Na płycie nie brakuje też większych zaskoczeń. Jest nim przede wszystkim "Voice of the Soul" - jeden z zaledwie dwóch instrumentalnych kawałków w dorobku Death (obok "Cosmic Sea" z "Human") i jedyny, w którym istotną rolę pełni gitara akustyczna. Tak subtelnie zespół jeszcze nie grał i chyba nikt się nie spodziewał, że może zagrać tak… ładnie. Pewną niespodzianką jest też przeróbka klasyka Judas Priest - "Painkiller". Zagrana odpowiednio ciężej, z napisanymi od nowa solówkami i pojawiającym się na chwilę w końcówce czystszym śpiewem Schuldinera, co stanowi kompletną nowość. Ostatnie cztery albumy Death to absolutne wyżyny metalu, a "The Sound of Perseverance" jest z nich płytą najbardziej dojrzałą. Kreatywność i techniczna biegłość muzyków robią naprawdę duże wrażenie, choć można się przyczepić do nieco przerysowanej agresji - co całkowicie wpisuje się w stylistykę - czy nie najlepszego brzmienia gitar, a całość pewnie mogłaby być o jeden lub dwa kawałki krótsza. Niezależnie od tego, "The Sound of Perseverance" pozostaje w ścisłej czołówce moich ulubionych albumów metalowych i w pierwszej pięćsetce muzyki w ogóle. Paweł Pałasz Zespół Death . Można powiedzieć o nim bardzo wiele lub po prostu ograniczyć się do jednego słowa - legenda. Realizując wizję swego charyzmatycznego lidera, Chucka Schuldinera, zespół przełamywał formy i schematy i wkraczał w dalekie obszary muzycznego świata, tworząc nową jakość. Jako wzorcowy przykład tej twórczości warto jest sięgnąć po album, nazywany niejednokrotnie najlepszym w ich twórczości. Mowa, rzecz jasna o ”The Sound Of Perseverance “. Od pierwszych minut tego albumu wyczuwalna jest pewna subtelność tej płyty, coś, co nadaje jej jako całości koloryt i pewny posmak niepowtarzalności. Pomimo bycia przedstawicielem muzyki metalowej, utwory na albumie mają w sobie pewną lekkość i zarazem głębię. Łatwo słyszalna perfekcja rytmiczno-techniczna, częste zmiany tempa i bogata melodyka to znak rozpoznawczy tej płyty. Utwory są pozornie złożone kompozycyjnie jednak poszczególne ich partie układają się w spójną i harmoniczną całość, szybkie i krótkie wstawki gitarowe dodają im jazzowego polotu, tworząc muzyczny korytarz, którego lukę wypełniają dynamiczne gitarowe riffy. Wolniejsze partie przeplatają się z dynamicznymi fragmentami melodii, nie nużąc, a wręcz zaciekawiając i pozostawiając niedosyt , który sycą pomału kolejne utwory z płyty. Trudno jest mi powiedzieć, które utwory zasługują na szczególne uznanie na tym albumie, bo intencją Schuldinera było stworzenie jednolitego kompozycyjnie muzycznego tworu więc karkołomnym wyczynem byłoby go rozrywać na części pierwsze bez jakiejkolwiek utraty w bogactwie brzmieniowym. Utwory takie jak "Spirit Crusher" i "Scavenger Of Human Sorrow" porywają swoimi melodyjnymi partiami, sprawiając, że mimowolnie głowa sama się kiwa w rytm muzyki. Muzyka metalowa wcale nie musi być oklepana, monotonna, a co najważniejsze – przewidywalna. Muzyka sama w sobie porywa za sobą słuchacza, ciągnąc go w muzyczną podróż . I ta podróż kończy się wraz z końcem płyty, jednak pozostawia coś za sobą. Chęć by wrócić do tej płyty za jakiś czas i znów odkrywać to, co w niej jest zawarte. Takie tajemnice chce się odkrywać sukcesywnie raz za razem a i tak pozostaną jakieś niedopowiedziane kwestie. Muzyka to jedna strona tej kompozycji, drugą częścią i dopełnieniem jej jest są teksty .Chuck przybiera w nich rolę bacznego obserwatora otaczającej nas rzeczywistości i wnikliwie opisuje rozpad wartości i świata dnia powszedniego, podkreślając przy tym rolę pozytywnych uczuć jako istotnej wartości. Wielką ciekawostką płyty jest instrumentalny utwór „Voice Of The Soul” grany na gitarach akustycznej i elektrycznej. Partie gitarowe bardzo spójnie się ze sobą przeplatają tworząc trudny do zapomnienia efekt. Słuchając tego kawałka nabiera się wrażenia, że od pewnego momentu nabiera on głębszego znaczenia, będąc tytułowym „Głosem Duszy”. Album wieńczy „Painkiller” , cover słynnego zespołu Judas Priest. Zagrany brawurowo, z przykopem i bez jakiejkolwiek utraty potencjału i zadziorności, jaką w sobie posiada. W kwestii ogółu kompozycji albumu można powiedzieć jedno - jest to płyta, do której się wraca wielokrotnie. Chociażby po to, by odtworzyć to wyjątkowe wrażenie jakie buduje cały album Podsumowując, metal nie musi być nudny. Nie musi też być przewidywalny. O tej płycie całe szczęście nie można powiedzieć tych dwóch rzeczy. O tym albumie zawsze mówiło się wiele i co najważniejsze, opinie są rozmaite od skrajnie pozytywnych, po nieprzychylne. Niektórzy zarzucają mu zbytnio „rozdmuchaną” progresję muzyczną, dalekie odejście od formy gatunku muzyki metalowej, zwyczajne przekombinowanie, co ponoć ma sprawiać trudności w odbiorze muzyki z albumu. Kontrowersje nigdy nie działają na niekorzyść utworu, bo jak powiedział kiedyś człek mądry - o dziele można mówić dobrze lub źle ale najgorsze, co można zrobić, to nie powiedzieć nic i zachować obojętność. Ja wobec tego dzieła, jakim niewątpliwie jest „The Sound Of Perserverance” nie potrafiłbym przejść obojętnie nawet gdybym chciał . Płyta ta jest zwieńczeniem twórczości zespołu Death i zawsze będzie jego opus magnum i swoistą perełką w dorobku progresywnego metalu. Dominik Niklas Death zna każdy. Każdy metal wie co to jest. Ale przypomnę, dla porządku To oni stworzyli death metal, to właśnie Chuck Schuldiner (lider) zwany jest ojcem tego gatunku, to on jako pierwszy połączył ostrą muzę z progresją, ale tak, by nadal pozostała to rasowy metal, który niczym wiertara wchodzi w mózg, rozwala czaszkę, dotyka najgłębszych okolic umysłu i przenika go niczym promienie gamma. Chuck to geniusz. Wystarczy...? Zanim sobie kupiłem "The Sound of..." słyszałem opinie: że to już zbyt jazzowe, że Chuck zgubił głowę w komponowaniu, że przegiął pałę z tą progresją. Ale w końcu album dorwałem, CDek wylądował w odtwarzaczu, później było play i po 2,5 miesiąca kompakcik sobie tam pozostaje, a ja nadal katuję sprzęcior i kolumny, a przede wszystkim sąsiadów z dołu... Ludzie! Razem z "Individual Thought Patterns" i "Symbolic" (poprzednie płyty Death) "The Sound Of..." tworzy najlepszy kawałek progresywnego death metalu jaki w życiu słyszałem i chyba będę w życiu słyszał! Już się niecierpliwicie, więc wam opowiem, co tu znajdziecie. Rekordową ilość riffów gitarowych, zmiany tempa co kilka sekund, cholernie dobre teksty. Chuck po raz kolejny pokazał niesamowity kunszt. O czym śpiewa? To bardzo trafne obserwacje umierającego świata, pozytywnych uczuć i pokazywania ich takimi jakimi są. Jego wokal też się zmienił, jest bardziej skrzeczący i ostrzejszy, ale to idealnie wpasowuje się w resztę. Solówki są bardzo melodyjne, perkusista robi sieczkę z bębnów, o gwałconych gitarach nie wspomnę. W zasadzie każdy utwór inaczej się zaczyna niż kończy, każdy ma swoje niepowtarzalne momenty, każde drgnięcie struny jest wyostrzone. Raz mamy kosmiczną jazdę i kostkowanie, by po chwili kołysać się w wolnej melodii. Niesamowite. Takie kawałki jak "Scavenger of Human Sorrow", "Story to Tell", "Flesh And the Power It Holds", "Spirit Crusher" to prawdziwy kunszt progresywnego death metalu i zarazem najlepsze numery na albumie, ale reszta wcale im nie ustępuje, każdy jest inny, nigdy cię nie znudzą. Chuck już dobrze wie, jak najpierw rozpieścić słuchacza, aby później zesłać na niego masakrę i rzeź, aby zabić, by po chwili rzec: "Już dobrze, wszystko będzie dobrze, spokojnie". Nasuwa mi się jedno określenie podsumowujące ten album: POEZJA! Mamy tu też instrumentalny utwór, grany na początku na gitarce akustycznej, to prawdziwy głoś duszy ("Voice of Soul"). A na koniec jeszcze bonus w postaci covera "Painkiller" Judas Priest. To nie jest zwykła muzyka, to sztuka. Nikt już nigdy nie powie nic ponad Śmierć w progresywnym death metalu, nikt już nie stworzy nic lepszego od twórczości Chucka, który w obecnej ma kłopoty ze zdrowiem... "The Sound of..." to najlepsze dopełnienie dwóch poprzednich płyt, zarazem jedyne w swoim rodzaju. Wszystko razem składa się na magnum opus gatunku, który zapoczątkował i jednocześnie wyrzeźbił wzór nie do pobicia i podrobienia: Chuck Schuldiner. Amen. Sanitarium This album is one of the many examples why metal is the best genre to ever grace the earth. It's not mellow like pop or soul music, it doesn't fall to repetition like country or rap music. It is immune to the boring nature of R&B or blues, and it evolves unlike classical, jazz and funk music being stuck in a state of torpor; never moving and remaining stagnant. This is how you do death and progressive metal. The other releases by this band are just as influential and spirit crushing, but this is easily their best record in my opinion. It combines all of the best elements from previous albums and throws out the flaws previous releases had been stricken by. This is one of the best swansongs I have ever heard for a band, and I wish they were able to make more albums. If Chuck hadn't died, his sound would keep improving and evolving across the hypothetical decades. Pulchritude, Melancholy, Indignation and Vigor emit throughout the entire album. This album is a crazy rollercoster of pure awesomeness, you best not be hitting that pause button. I promise you, this album will keep you enthralled till the end. The atmosphere is booming, akin to the mountain depicted on the album cover, Standing tall and never falling down, the album feels claustrophobic in a good way. It's directly in your face, but it's not pummeling you with typical punches you'd expect out of a death metal album. It uses taekwondo, karate, jiu jitsu and a healthy amount of kick boxing to nail its atmosphere and other powerful qualities directly into you. A skillful beating utilizing multiple different fighting styles. I say this because of the progressive, technical and melodic elements paired alongside the crushing death instrumentals. The album is akin to a journey, emotions seeping out of every song and note. A good example of this emotion seeping I speak of would be Spirit Crusher. The song gallops like a horse, emulating the bumpiness of a roller coaster. It makes you feel powerful whilst listening to it, jagged tempo changes and progressive bouts of aggression accompanied by melodic passages. It's a stark contrast to the song Voice of the Soul, which is a song brimming with melancholy and desperation. A soulful instrumental, dominated by serene acoustic playing and hectic solos. While To Forgive is to Suffer is a furious song, exploding with fury and spite. You can feel the aggression in Chuck's shrieks the most in this song. The ending solo even feels angry as opposed to the typical epic feelings that solos encompass. The emotions are vast and the atmosphere of this album is dominated by variety. Many different feelings will be invoked, akin to an irksome journey that leaves you bruised. It makes you feel like one of the guys on the mountain depicted in the cover, climbing and holding on the hardest you can. But the album is unrelenting, throwing constant themes and ideas at you without pause. On the topic of unrelenting, I need to mention the vocals on this iridescent album. They are intense, and never go stale in any song. They seamlessly fit into every song, never feeling forced or pretentious. On a majority of the songs, a very legible style of shrieking is utilized. It is extreme, yet very decipherable for death metal. You can clearly understand every word spoken, and feel the emotions attempting to be conveyed through the vocal style. The vocals are angry, desperate and sad sounding all at once. In my personal opinion, this is some of the better Chuck vocals present in the discography of Death. He covers all the marks and sounds befitting for the album. Not to say his previous vocal work isn't good, but these vocals are enthralling and attention grabbing. They simply bring so much energy and intrigue to the songs. His shrieks sometimes delve into scream territory, which adds variety and extra intensity to the songs. Speaking of screams, the cover song Painkiller by Judas Priest features just features screams and yells without any shrieks. Which is a unique and fun style for the cover, befitting of the heavy metal giant's song. Chuck's highs featured on this song are comparable to Rob Halford's highs in terms of excellence, he simply murders this cover in the best way possible. It still sounds like Painkiller, but it has the own band's feel to it. Perfectly respecting the original song, while still sounding like the death metal band they've always been. The vocals are merely garnish though, as the instruments also go above and beyond. The drumming is very technical, with each song having very different fills and compositions brought about due to the tempo of the drums. The drum solo bits are very satisfying and exciting, it gives me goosebumps each time. Scavenger of Human Sorrow and To Forgive is to Suffer feature these drum solos I speak about, creating excellent intros for these songs. The snare drum is also very distinct, being very loud and unique sounding for a snare. The kick pedals are utilized for fills throughout the entire album, adding intensity to the album. It's utilized the most on Spirit Crusher, you can hear throughout nearly the entire song which is quite impressive in my opinion. Being able to kick away like that, then switching to a mid-paced beat seamlessly takes some real technical prowess. The drummer is also incredible at going fast when the need arises, at the end of To Forgive is to Suffer (Around 5:20) he reaches impressive speed. Overall the drums are great for what they do, rigid tempo changes and impressive fills. I prefer the drumming featured on this album as opposed to the previous one. Symbolic has great drumming, but these drums have more personality and uniqueness to them. To add to it, the drums are incredibly loud too. But not loud enough to drown out instruments, a perfect volume is present with these drums. The drums are one of the many immaculate things about this album. Richard Christy did a splendid job for the entire album, showing real prowess and never relenting in his performance. The rhythm guitar work is nothing to disregard, because these guitars are razor sharp. The tone is incredibly clear and powerful, you can hear the notes incredibly well. It has a buzz saw sound to them too, but not like your average swedish death metal band. It's more comparable to the Annihilator guitar tone if it were turned up by two octaves and then given extra distortion. This alongside the rhythm guitar's chugs and complex melodies makes for a claustrophobic yet powerful addition to the music. Its straight to the point most of the time, then hits you with some progressive sweeps and then some melodic hooks. The rapid tempo changes, the guitar harmonies and creative songwriting on this album are simply endless. Each song is memorable and will be drilled into your head upon your first listen, the rhythm guitar work smashes the possibility of any song being filler on this crazy album. To put it simply, the rhythm guitar does everything on this album. Its technical, melodic, progressive and brutal whenever it feels like it. If you don't believe me on this claim, just listen to Flesh and the Power It Holds. It switches between those descriptors in a rapid fire pace, leaving none of them deniable. The lead guitar plays a very simple roll on this album. Tasteful, erratic and unpredictable solos creeping around every song. Multiple solos are present on each song, rather they be short or long. My favorite solo would be the one present at the end of To Forgive is to Suffer. But don't let that diminish the quality of the many different solos present on this album, because they are all worthwhile and powerful. Akin to the rhythm guitars, they cover a lot of fields and quotas. The intro of Flesh and the Power It Holds shows some of the best leads on the album, especially at the start of the song and towards the middle part around 4:10. Its performance paired alongside the slow yet brooding bass-lines makes these leads even more memorable through its teamwork with the other instruments. The whammy bar usage with these leads are amazing, straight to the point yet creative at the same time. If solos were to be described with color, Chuck's solos would be iridescent and glowing at all times. Fierce solos accompanying a fierce album, the band could not have done better in this regard. Out of all the whole discography, this has some of the best solos in my opinion. They cover a lot of ground where previous albums failed to do in some regards. Especially in the melodic section, these solos and leads get stuck in your head very easily. The bass is twangy and very audible. Akin to the guitars, you can hear every note quite easily. A bit of an oddity in death metal, the bass is not only easy to hear, but also does more than just follow the guitar very closely. Its gallops with its own distinct notes, you can hear it thumping throughout certain tracks as if it were a mighty stallion. The bass has many stark tempo changes, but tends to stick to unique mid-tempo thumps and bumps. The most stark changes in pace can be found in the beginning of Spirit Crusher with its slow yet crushing bass lines, and the ending solo bit of To Forgive is to Suffer with its speedy and exciting bass lines. The tone of the bass is incredibly unique and clear, its twangy yet very groovy in a way. Its very audible and powerful throughout every song, remaining prevalent through its stark contrast with the other instruments via mid tempo bouts of expertise and unique notes expressed in each song. No song reuses bass lines from the previous song, keeping the bass always fresh and interesting. It was an overall excellent performance for this instrument, keeping the trend of having awesome skill seeping through every instrument on this album. The lyrics are incredibly well thought out, especially for death metal standards. The lyrics delve into themes of introspection, life and the dangers of hedonism among other powerful lyrical themes. Bite the Pain gives a simple yet bludgeoning message. The song is talking about becoming the bigger man, or gaining bravery despite the irksome tasks before you. A Story to Tell is about lingering pain of the past, and the narrator tells his story as a warning. Don't linger on those horrible memories, and his story is a prime example of it. Flesh and the Power It holds warns of the dangers of flesh, hedonism and other addictions. To quote the song, "It will take you in, and spit you out." Most obsessions and addictions do this to a person, leaving them hollow and makes the line "When beauty shows its ugly face, just be prepared." very true. Its appealing at first until you truly delve into these hedonistic activities, and then ugly side rears its horrible face at you. This really resonates with me, and I imagine other people have dealt with the power of flesh as well. Scavenger of Human Sorrow warns about the destructive nature of revenge and inflicting pain on others to make yourself feel better. Scavengers are everywhere according to the song, and its message does not ring hollow to me. The best part of the lyrics is definitely the different ways of interpreting them though, as many other fans of this album interpret the songs very differently from each other. The lyrics are abstract in a great way, leaving room for discussion and introspection on this great album as a whole. This album is simply flawless, experimental and emotional. It is daring too, having a powerful acoustic interlude track laced with solos slammed right in the middle of it. This allows for the music to breathe, and shows the band's daring ideas on full display. If you have not listened to, you are missing out in my personal opinion. As said previously, you will want to listen to this album in one sitting. Its presence and song writing demands and requires it, I assure you. The scythe has been cleaned and sharpened, and still remains the life taker it has always been. ColdJustice Upon listening to The Sound of Perseverance by the band "Death", I was blown away by what I had just listened to. It was nothing like I had listened to before. I was just getting into metal, with rather surface level acts, such as "Metallica". My brother had suggested I listen to the group after he had discovered the song "Voice of the Soul", off of this album. I wished to listen to heavier and heavier bands, and so I decided to try it out and fell in love with a new genre. Chuck Schuldiner's voice is perfect for this type of music; it is a raspy high-pitched scream and fits with the aggression most commonly associated with metal. The guitars and drums on this album are wonderful, with churning riffs that give and keep on giving. Schuldiner's lyrics are on point, and are surprisingly motivational and upbeat, contrasted by the rather angry sounding music and vocal delivery, calling to mind the words of Ronnie James Dio. It is this style of vocal that Chuck uses that I prefer, rather than his standard low pitched death growl. The drums of "Scavenger of Human Sorrow" are a wonderful start, with great guitars following suit. "Bite the Pain" is an amazing follow up, with a very nice sounding beat to it, however my favorite song off of this album is the song that follows it directly after, "Spirit Crusher". Welcoming the listener with a great bass intro, it leads into an awesome riff-based song, with my most beloved section of it being the guitar parts during the chorus, "No guilt, it feeds in plain sight...". Melodic and incredibly energetic, this is the highlight of the album for me. Close contenders would most definitely be the haunting guitar solo during the middle of "Flesh and the Power It Holds" as well as the instrumental "Voice of the Soul", a sorrowful lament of a song, and is surprisingly touching. Side B offers some nice songs, such as the previously mentioned "Voice of the Soul" but also "To Forgive is To Suffer" and "A Moment of Clarity" but out of all of the tracks on the second part of the album, I have to say that "Painkiller" is the best. It is an incredible vocal performance, with Chuck's voice soaring higher and higher than what I previously thought was possible for a human. It's wonderful and is a great closer of the album. Overall, I believe that The Sound of Perseverance is Death's greatest work, with wonderful vocals, superb guitar and drums, meaningful and motivational lyrics that offer insight into the human condition (a common theme of the band), making it a perfect introduction to the genre of death metal. There are no bad songs on this album, and all of them are wonderful in their own right. EmptyWords275 ..::TRACK-LIST::.. CD 1: 1. Scavenger Of Human Sorrow 6:54 2. Bite The Pain 4:29 3. Spirit Crusher 6:44 4. Story To Tell 6:34 5. Flesh And The Power It Holds 8:25 6. Voice Of The Soul 3:42 7. To Forgive Is To Suffer 5:55 8. A Moment Of Clarity 7:22 9. Painkiller 6:03 CD 2: 1. Spirit Crusher (1998 Demos / No Bass) 6:55 2. Flesh And The Power It Holds (1998 Demos / No Bass) 8:21 3. Voice Of The Soul (1998 Demos / No Bass) 3:30 4. Bite The Pain (1998 Demos) 4:27 5. A Moment Of Clarity (1998 Demos) 6:37 6. Story To Tell (1998 Demos) 6:39 7. Scavenger Of Human Sorrow (1998 Demos) 6:48 8. Bite The Pain (1997 Demos) 4:31 9. Story To Tell (1997 Demos) 6:36 10. A Moment Of Clarity (1997 Demos) 6:34 ..::OBSADA::.. Chuck Schuldiner (R.I.P. 2001) - Guitars, Vocals, Songwriting, Lyrics Shannon Hamm - Guitars Scott Clendenin (R.I.P. 2015) - Bass Richard Christy - Drums https://www.youtube.com/watch?app=desktop&v=XjB101k2Bog&t=697s SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-17 17:05:42
Rozmiar: 918.20 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|